Schody
Nie poznałem ich języka ani obyczajów.
Wiem, że nie nabrały boskiego znaczenia.
Ludzie traktują je jak teatralny rekwizyt
a one tak naprawdę nigdy nie zagrały głównej roli.
Bez żadnej pozy i maski schody w moim domu
wchodzą razem ze mną na coraz wyższe piętra.
Niekiedy wyprzedzają mnie i stają
przed z góry wybranymi drzwiami. Wsłuchują się w moje
kroki, lecz z całego rytuału pozostaje im
tylko echo.
We śnie rozwijają się w jedną długą wstęgę –
niekiedy obwiązuję nią głowę lub zasłaniam oczy.
Gdy spoglądam na nie przez soczewkę, widzę
odbite w nich jeszcze inne schody.
Mogę podnieść je z kolan do poziomu oczu
Potrafię także podciągnąć je aż po ostatnie piętro
klatki schodowej.
Moim jedynym kłopotem jest teraz problem
podejścia do przedmiotu.
Poznałem je wreszcie od ściany do ściany.
Splątałem w kłębek wygodnych dla mnie okoliczności.
Nasze postawy przyjmują przeważnie kształt
paraboli. Omijamy wspólnie ślepe uliczki,
lecz od czasu do czasu wypadam
ze zbyt ostrych zakrętów.
Potrzebujemy potem wiele czasu, by wejść
z powrotem na górę.
wrzesień 1977