ELEGIA O ZGNIŁYM JEZIORZE
Gdy schodziłam do Zgniłego Jeziora myślałam
O roztrzaskanym sezonie, nawiedzanym planami ratunku,
O śniegu, zamkniętych drzwiach, odgłosach kroków
I zmartwychwstaniach,
O całej maszynerii żalu.
Ciepła trawa uginała się pod stopami, a wody cichego przypływu
Były podłogą wieczoru, magnetycznym światłem i
Odzwierciedleniem pragnień, czarnowłosą bestią
Z moimi oczami,
Obok mnie idącą.
Zielone i żółte światła, ulice stojącej wody
Odbijają obraz domu, którego zagładę
Opłakuję, gdy płaczę nad tobą. Moje drzwi (nie)
Poematy, ukojenie,
(nie mów o tym!) – moja nieokiełznana potrzeba.
*
Po odejściu od rzeki jesteś trochę bliżej
Jeziora. Ja często odchodzę.
Rodzice chronili moją przeszłość. Teraz była bieda,
A przyszłość zależała od tego, co we mnie nie spełnione.
Nigdy nie miałam złych przeczuć, gdyż nie było wyboru,
Lecz tylko żal tego, co zmarnowane, szalona świadomość:
Wzrost, smutek, odkrywanie.
Po odejściu od rzeki idziesz dalej sam;
Miłość trzeba zawsze ukrywać, a niewielu przyjaciół
Jest w stanie naszą duszą owładnąć. Są na to za słabi.
Odrzucają subtelne, wrażliwe umysły
Jako zbyt wiotkie, kruche. Mocne uda zaś
I ręce niewrażliwe także są zawodne. Pozostaje tylko
Poeta i jego żona – ci, co mówią przetrwaj, zostań:
A także ci dwaj, co byli ze mną na statku,
Który płynął do apogeum życia – tam, w Hiszpanii.
Po odejściu od rzeki usłyszysz zgiełk wojny.
W górach, wśród turystów, w gajach najszaleńszych,
Dźwięk zabijania, cenna twarz pokoju
I smutne, zalęknione dziecko, wiecznie młodociane,
Zbliża się do koła, o, do tego wszystkiego,
Co się kochało – jeziora, rzeki obnażonej,
Co należy wykreślić i wyciąć z serca,
Aby przyjrzeć się temu z boku, bezpośrednio.
*
Gdy schodziłam do Zgniłego Jeziora myślałam
Jakim przestępstwem jest potrzeba. Ktoś, kto kradnie chleb
I przedstawi głód jako motyw, nie ma alibi, zawsze jest potępiony.
A te długie kolejki przed urzędem zatrudnienia
I studenci w napięciu przed egzaminami,
To konieczność sprawia, że są nieporadni; ograbia ich z marzeń,
Jednym szybkim gestem
Podcina ich wyobraźnię.
A kochankowie, co ciała na krześle składają
Łagodnie i z powagą jak ciała zranione,
Nigdy się nie zwyciężą.
Ich potrzeba zbyt wielka, ich podatne ciała
Połączone zbyt sztywno, pękną i miłość się od nich odwróci,
Rozdzielą ich lęki, tracą głos i gubią ręce,
Nie nawykną nigdy do świata.
Zapytani, gdy będą spacerować nocą, czy są najlepszymi przyjaciółmi
Swoich przyjaciół, muszą powiedzieć: nie, jeszcze nie;
Są nadal podatni na miłość i zdążają do Zgniłego Jeziora,
Spodziewając się cudowności.
Czy kiedyś ośmieli się nadejść dzień, gdy słabość się skończy,
Upór ulegnie wzmocnieniu, a życzenia nasze się odmienią?
Wróżę spotkanie nad wodami
Tych pragnień.
Znam to wszystko, poznałam godziny przebudzeń,
Kiedy każda noc kończyła się jednym jedynym snem
O twarzach topielców pod porowatą skałą
Omywaną wodami morza.
Doświadczyłam zmiany, zredukowałam sny erotyczne
Do obrazów tego małego domku, w którym spokój
Wędruje z pokoju do pokoju zawsze z tym samym wyrazem twarzy,
Snując swe opowieści.
Potrzebowałam tego, dawnych przegranych, dawnej gorączki,
Tego wspaniałego nieprzyjaciela, który w moim łóżku
Dotyka całą noc ciała mojego snu
I wzbogaca me lato
Szaleństwem, niepojętą stratą i martwą muzyką
Obietnicy zmienionej, pokojem wypartym przez korzenie,
Pustynią rozpostartą od drzwi aż do ściany,
Nieustannym krwawieniem.
I cały czas ta wola, co przekreśla wrogość
Szuka swej własnej Wielkanocy, dochodzi do tamy,
Musi stawić jej czoła, wgryźć się w brzegi jeziora,
Szukając sobowtóra,
Bliźniaka, którego należy odnaleźć, odmieńca,
Gdzieś płonącego kolorowo, lecącego żółto,
W głąb lasu z jasnym posłaniem:
Pokochaj znów świat,
Bo to jest honor Twego ciała; ofiara
Obcych, oblicza miast, sens tych wszystkich życzeń.
Nieśmiertelna ruino! Mówię swym własnym głosem.
Te przepowiednie
Mogą się spełnić,
Wyniknąć ze zmarnowanego sezonu. Patrzę na Zgniłe Jezioro,
Czekam na odbicie płomienia, a widzę tylko
Nieujarzmioną bestię, migoczącą czernią, tuż przy mnie,
Zwierzę mojej potrzeby.
I chce mi się płakać! Och jak bardzo! Wstaję pośród świata,
By odzyskać moje odmienione życzenia, to zadziwiające pragnienie,
Które mnie trzyma przy życiu; twarzy bądź spokojna, spokojna,
A zamierające serce nie zna nic prócz braku;
Zaczynam tym razem swój prywatny bunt,
Walkę o przetrwanie dla tego niszczącego ptaka,
Co wzlatuje znad martwych jezior, rodzi się z płomienia.