Balony
od świąt mieszkały u nas
niewinne i czyste
okrągłe duchem zwierzęta
zabierając w połowie przestrzeń
poruszające i przecierające jedwab
niewidzialni powietrzni tułacze
wydalające piski i trzaski
atakowane, ledwie drżą
żółte, kociogłowe, niebiesko-rybie – –
dziwne księżyce z którymi mieszkam
zamiast martwych mebli
słomiane maty, białe ściany
i te wędrujące
kule powietrzne, czerwone, zielone
zachwycające
serce jak pragnienia wolności
prawie błogosławieństwo
stara ziemia z piórkiem
ubite w gwieździste metale
twój młodszy
brat dmucha
jego balon piszczy jak kot
zdaje się widzieć
śmieszny różowy świat, który mógłby nagdryźć z drugiej strony
gryzie
siada
wraca, opasły dzbanek
kontempluje świat przejrzysty jak woda
czerwony
strzęp w jego malutkich palcach