Dziedziczność
O pierwszym zmroku, koło Pedetu
By uspokoić stargane nerwy
Snują się blade córki poetów
Tych z awangardy, i tych z konserwy.
Snują się solo, snują się kupą,
Śniąc o tym, czego nocą nie dośnią,
Rzadko karmione pożywną zupą,
A dużo częściej mglistą przenośnią.
Somnabulicznie, brzegiem wieczorów
Pełzną jak strzygi pędzla Ociepki,
A obok zdrowe córki majorów
Rzucają chłopcom krwiste zaczepki.
Na poetównę chłopcy nie patrzą…
Cóż, że wygląda na smukłą nimfę,
Że twarz ma dużo od innych gładszą,
Kiedy krwi w żyłach nie ma, lecz limfę….
Poza tym, wszelkich praw dziedziczności
Jest antytezą, i trudno dociec
Dlaczego nie ma nawet zdolności
Tak miernych, jak jej rzekomy ociec….
Rzekomy! Bowiem przed wieloma laty
Gdy gwiazdy lśniły jak złota rzeka
A tata wsadził nos w poematy –
Mamę odwiedził dostawca mleka…
Więc krążą teraz – żałosne dziwa –
Po miejskich ulic zimnych manowcach
Czasem ambicja w nich się fałszywa
Odzywa bekiem, jak błędne owce,
Lub się w mózgowej łączą przysadce
Aż dwie miernoty na półetacie:
Wrodzona, po tym fizycznym tatce,
Z nabytą, po tym przybranym tacie…