Autoportret z opuncją w tle
Ocalałem
choć tylu silniejszych
zabiła ta potworna wrażliwość
Z latami wyrosła mi gruba skóra
wypuściłem chitynowe pazury
przetrwałem biedę borzęcką
grypę azjatycką
parę nerwic
Wylizałem się z niejednej rany
o włos uniknąłem raka wypadku ulicznego
zapicia się na amen
Ocalałem
i doniosłem siebie
do hotelowego lustra
w tym słabo odpornym
naczyniu światłoczułym
które wypełnia się
co świt
kosmosem
w tej kruchej łupince
ulepionej ze sprzeczności
narażonej na pęknięcia wstrząsy
na wieczne rozsypanie się
Ocalałem
ja homo sapiens poeticus
wymierający gatunek
w epoce elektronicznej
mam automatyczne skrzydła
zatrzaskiwane błyskawicznie
w razie potrzeby
w pokrowcu
o barwach ochronnych epoki
Z latami nauczyłem się
skutecznie bronić
przed samym sobą
strzec do siebie przystępu
jak kolczasty
i kłujący z wierzchu
opuncji owoc
Ocalałem
to prawie cud
po pół wieku
stoję w hotelowym lustrze
żywy i cały
dziwiąc się sobie
Bo przecież tyle razy wydawało mi się
że nie udźwignę
w tej kruchej łupince duszy
zdanej na kaprysy oceanu
nawet jednego dnia