Bajki
Żyrafa, która widziała koniec świata (fragm.)
Od czasu do czasu wzgórze, na którym mieszkał słoń i kwiat, odwiedzała żyrafa. Żyrafa miała bardzo długą szyję i kiedy stawała na pagórku i wyciągała ją, to ponad drzewami i górami widziała koniec świata.
Któregoś dnia kwiat zadał jej pytanie:
– Jak wygląda koniec świata?
– Jest piękny – powiedziała żyrafa.
– A kto tam mieszka? – spytał słoń.
– Żyrafy, rzecz jasna – odparła żyrafa.
Słoń zwykł uważać, że na końcu świata żyją słonie. A kwiat zawsze sądził, że tylko kwiaty mogą mieszkać w tak odległym miejscu.
– Nie ma tam nawet jednego słonia? – zapytał słoń.
Żyrafa wyciągnęła szyję tak wysoko, jak tylko mogła. Przez dłuższy czas patrzyła ponad drzewami i górami, po czym rzekła:
– Nie, tylko żyrafy.
– Może żyrafy zasłaniają sobą jakieś kwiaty – podpowiedział kwiat.
– Wykluczone – odrzekła żyrafa.
– Ona nie mówi prawdy – odezwał się jakiś głos ponad nimi. Był to wróbel, który przez cały czas siedział na głowie żyrafy. – Widzę koniec świata trochę lepiej niż ona – i jest tam pełno wróbli. Bardzo dużych wróbli, nawet większych niż orły.
(…)
Świnia, która chodziła boczkiem (fragm.)
Ważka i kwiat przysiedli na krzaku głogu i rozmawiali ze sobą. Prowadzili niezwykle mądrą konwersację o kolorach i o tym, co jest, a co nie jest piękne.
Wtedy właśnie napatoczyła się świnia.
– Witajcie – powiedziała. – Czy mogę się do was przyłączyć?
– Nie sądzę, aby nasza rozmowa mogła cię szczególnie zainteresować – odezwała się ważka.
– O, przepraszam – odrzekła świnia. – Świnie doskonale radzą sobie z konwersacjami.
– Mam wrażenie, że rozmawiamy o sprawach, których świnie zbytnio nie rozumieją – powiedziała ważka, pragnąc, aby świnia sobie poszła.
– Świnie rozumieją wszystko – odrzekła świnia.
(…)
Gadatliwy motyl (fragm.)
– Dzień dobry – powiedział motyl.
– Dzień dobry – odparł kwiat. – Dawno cię nie widziałem.
– Jak to: dawno? – spytał motyl. – Dopiero kilka godzin temu wyszedłem z kokonu.
– To znaczy, że jesteś kim innym? – zapytał kwiat. – Dziwne, wyglądasz zupełnie tak samo jak motyl, którego widziałem rok temu.
– Wykluczone – rzekł motyl. – My, motyle, nie żyjemy zwykle tak długo. Życie motylka to krótka chwilka – zacytował. – Żyję dopiero dwie godziny i o wszystkim wiem bardzo niewiele.
– Więc na początek – powiedział kwiat – ja jestem kwiat, a to mój przyjaciel słoń. – I wskazał na słonia, który spał pod pagórkiem. – Trzeba ci wiedzieć, że to najmniejszy słoń na świecie.
– Czy on już długo żyje? – spytał motyl.
– Długo – odpowiedział kwiat.
– Naprawdę? Dłużej niż dwa dni?
– Oczywiście – odparł kwiat. – O wiele dłużej niż dwa dni.
– To on już pewnie dużo wie? – pytał dalej motyl. Kwiat spojrzał na przyjaciela, który chrapał raczej donośnie.
– Nie sądzę, żeby on naprawdę coś wiedział. A dlaczego pytasz?
– Bo dopiero co się urodziłem i niedługie życie mnie czeka a chciałbym dowiedzieć się o świecie ile tylko się da – powiedział wszystko jednym tchem.
– Też mi zmartwienie – rzekł słoń, którego właśnie obudziła paplanina motyla. – Ale wiedza może się przecież przydać – odparł motyl.
– Zbyt miły mamy dziś dzień, żeby się włóczyć i zadawać głupie pytania – ziewnął słoń, po czym zasnął znowu, gdyż słońce grzało naprawdę mocno.
(…)
Płatki słonia (fragm.)
Słoń siedział na pagórku i patrzył na chmury, które przypominały bardzo duże słonie. Czasami wyglądały jak okręty, kiedy indziej krzywiły się jak krzaki, ale dziś wyglądały najlepiej. Patrzenie do góry sprawiało mu dużą przyjemność, gdy wtem spostrzegł, że kwiat zachowuje się nieco dziwacznie.
Chodził cały czas wokół niego, zatrzymując się co chwila i kiwając głową, jak gdyby zgadzał się w jakiejś sprawie z samym sobą.
– Coś nie tak? – zagadnął go słoń.
– Przyszło mi właśnie na myśl – odpowiedział kwiat – że niezłe z ciebie dziwadło.
– Dziwadło? – zawołał słoń. – Dziwadło?
– Owszem, dziwadło – powtórzył kwiat. – Nie masz ani jednego płatka. W gruncie rzeczy nie masz nawet zwykłego listka. Słoń zastanowił się przez chwilę.
– To ty jesteś dziwadło – powiedział. – Nie masz przecież kłów.
(…)
Słoń i duch (fragm.)
Nadeszła północ.
Kwiat zasnął. Śniły mu się pszczoły i motyle.
Nagle obudziło go ciche popiskiwanie słonia.
– Co ci jest? – ziewnął kwiat.
– Przestraszyłem się – powiedział słoń i pisnął trochę głośniej.
– Co, u licha, mogło cię tutaj przestraszyć? – spytał kwiat.
– Tamto – odrzekł słoń, wskazując trąbą w dół, w stronę drzew u podnóża pagórka.
Między drzewami, podskakując wśród gęstej mgły, zajaśniał jakiś dziwny, biały kształt. Przeskoczył nad ciemnym konturem krzewów i po chwili znikł.
– Chodźmy zobaczyć, co to takiego – zaproponował kwiat, zdobywając się na odwagę.
– Idź sam – powiedział słoń. – Słonie nie mają wielkiego pociągu do duchów.
– Duchów! – powtórzył kwiat. – A więc to duch! To dlaczego nie mówisz od razu? Kwiaty mają jeszcze mniejszy pociąg do duchów niż słonie.
Kwiat przestał ziewać i rozbudził się na dobre. Myśl o tym, że miałby sam pójść do dżungli, sprawiła, że zaczęły mu się kulić płatki.
– Tchórz z ciebie – powiedział do słonia.
– Nie przeczę – przytaknął słoń. – Szczególnie, jeśli są w to zamieszane duchy.
Przycupnęli na wzgórku, jak tylko mogli najciszej. Dziwny biały kształt znów zaczął się poruszać.
– Myślisz, że nas zobaczył? – szepnął słoń.
– Ćśśś! – uciszył go kwiat. – Ćśśś!
Po dłuższej chwili duch wszedł głębiej między drzewa i zniknął im z oczu. Minęło niemało czasu, zanim słoń i kwiat zdołali znowu zasnąć, a kiedy zasnęli, mieli obaj koszmarne sny.
(…)
Tłum. Piotr Sommer
z tomu „Słoń i kwiat. Prawie bajki”, 2009