Kara za pychę
XVI
Kara za pychę
W tych dziwnie pięknych czasach, gdy jak krzew wspaniały
Telogia kwitnęła całą pełnią chwały,
Mówią, że pewien doktor, geniusz nad geniusze,
– Kiedy już był przekonał obojętne dusze,
Kiedy je był poruszył w ich głębi ospałej
I kiedy był już przebył do niebiańskiej chwały
Dziwne, jemu samemu nieznajome drogi,
Gdzie jeno czystych Duchów pływają załogi –
Jak ci, co zbyt się wspiąwszy wzwyż, tracą rozumy,
Zawołał, opętany od szatańskiej dumy:
„O Jezu, mały Jezu! wzniosłem cię na szczyty!
Lecz gdybym chciał był razić po piersi odkrytej
Przez twój puklerz – miast chwały miałbyś hańbę śmieszną
I dotąd byłbyś tylko poczwarką ucieszną!”
Umysł mu się pomącił w temże mgnieniu oka;
To słońce wnet przyćmiła żałobna powłoka;
W mózgu mu się chaosu toczy burza trwożna.
Świątynia ongi żywa, pełna ładu, można,
Taką wybuchająca chwałą pod sklepienie –
Dzisiaj opanowana przez mrok i milczenie,
Jako bywa, gdy klucze się zgubi w piwnicy.
I odtąd był podobny zwierzętom z ulicy.
I gdy szedł, nic nie widząc, przez pola w zieleni
I las, nie odróżniając wiosny od jesieni,
Brudny, zbyteczny niby zepsute przedmioty –
Cieszył dzieci i budził śmiechy wśród hołoty.
Tłum. Czesław Jastrzębiec-Kozłowski