Dla Ani
Dzięki niebu — Przesilenie
Przeminęło już bezpiecznie — I powolne ciała gnicie Już minęło ostatecznie I gorączka, zwana życiem, Przeminęła ostatecznie. Ach, bezwładnie wiem i smutnie Wszystkich sił jam pozbawiony — Żaden muskuł się nie rusza — Gdym na wzdłuż tak położony — Mniejsza o to — Tak mi lepiej, Gdym na wzdłuż tak położony… Leżę — leżę — tak spokojnie — W cichym łożu leżę sobie, Że ktoś mógłby patrząc na mnie Sadzić, żem jest trupem w grobie. Ach — i drżałby patrząc na mnie, Sądząc, żem jest trupem w grobie. Jęki moje i stękanie — I gorączka — łkanie — rwanie — Już ucichły w błogim stanie — I okropne uderzanie — Ach okropne — przeraźliwe — Mego serca uderzanie. Ból i duszność — chęć rzygania — I febryczne drżenie ciała — Już ustały wraz z gorączką Co po mózgu mi szalała — Wraz z gorączką zwaną życiem, Co mi mózgi rozpalała. I, ach, wszystkie te męczarnie, Najstraszliwsze te cierpienia Przeminęły z najstraszliwsza Męka mak — męka pragnienia, Które we mnie głąb ognista Namiętności rozpłomienia. Piłem wody, dziwnej wody, Co mi gasi szał pragnienia. Piłem wody, która płynie Jako piosnka nad kołyską — Od wiosennych zórz, lecz mało Wsiąka w gruntu podścielisko — W tej jaskini tutaj blisko Wsiąka w gruntu podścielisko. Ach, a teraz któż to powie, Chyba wariat jaki może, Że mój pokój pełny mroku I że ciasne moje łoże! Ach, bo nigdy człowiek nie spał, W takim łożu jak to łoże, A gdy śpisz — spać musisz właśnie W takim łożu jak to łoże. Teraz duch mój tantalowy Pełny ciszy odpoczywa — Zapomniawszy — albo wcale Nie żałując róż przędziwa, Nie żałując dawnych wzruszeń Mirtów ani róż przędziwa. Bo gdy cicho tutaj leżę, To widziadła owych kwiatków Maja dla mnie świętszy zapach, Przenajświętszy zapach bratków, Rozmarynu słodki zapach, Pomieszany z wonią bratków, Z wonią ruty — i przecudną Czystą — świętą wonią bratków. I tak leżę cichy — senny — Kąpiąc duszę jak w otchłani Nieskończonych snów o prawdzie I piękności mojej Ani — Tonąc duszą w tej kąpieli Snów o włosach mojej Ani. Ona czule mnie całuje, Czule pieści dłoń mą ona; Śpię — ach śpię — rozkosznie marzę Niby w raju — u jej łona — Śpię głęboko — śpię na niebie Mojej Ani drogiej tona… Gdy mrok nastał, wnet mnie ona Kryje ciepłem ducha swego — I błagała archaniołów By mnie strzegli ode złego, Ach, królową archaniołów, By mnie strzegła ode złego. Leżę — leżę tak spokojnie W łożu swoim leżę sobie, (Znając miłość jej anielską), Że wy mnie sądzicie w grobie — Ach — i leżę tak z rozkoszą Cichy — senny leżę sobie — (Z jej miłością cichą — słodka –) Że wy mnie sadzicie w grobie — Że wy drżycie patrząc na mnie I sadzicie, żem już w grobie… Ale serce me jaśniejsze — Niż na niebach — na otchłani Wszystkie gwiazdy promieniste: Ach, jaśniejsze blaskiem Ani. Gdyż rumieni się tą zorzą, Która jest miłością Ani; Gdyż się złoci myślą zorzy Jasnych oczu mojej Ani…