Przymierze
O, kiedyż z ziemi twardego rdzenia
Na sprawy nasze zgodę dobędziem,
Na słowa z ciebie, na słowa ze mnie –
Jakimż wysiłkiem, jakimż narzędziem?
Przecież jednako skrzypi w nas, gnie się
I trzeszczy dzień nasz – jabłoń garbata,
Owoce cierpkie w piersiach obraca,
Gnatem korzennym nogi oplata.
Przecież jednako na nowe lata
Nasiona bólu łuskamy z siebie –
Na jutro twoje, na jutro moje,
Na nasze jutro o lepszym drzewie.
O, kiedyż, matko, plon wykołyszesz,
Nadzieją wzejdziesz, dojrzała tryśniesz
Ziarnem spod kości, spod krwi – przymierzem
I koniczyną o czworoliściu.
Niechaj porośnie, niechaj wygładzi
Żywoty nasze szyte i rwane,
Nad twoim domem, nad domem moim,
Niechaj się przyjmie dobry poranek.
Uderzy niebem, zapachnie wiatrem,
Zadzwoni wilgą w bliskiej olszynie,
Byśmy się, wrogu mój, nie wstydzili
Świerszcza o zmierzchu znaleźć w kominie.
Abyśmy z mowy, co w żyłach płynie,
Zielone słowa, oliwne wzięli,
Gałązki młode, pędy kwietniowe –
Pierwsze nadzieje tej ziemi.
Niechaj wołają w wiosennym szumie,
Że blizny nasze w ziołach wygoim,
Że będziem przecież miłymi gośćmi,
Ty w słowie moim, ja w słowie twoim.