Letni deszcz
Chmury Chmury płyną żabką w kierunku nowego szpitala
Położniczego Rytmicznie rodzą się kijanki kropel i
Zaczynają ssać blaszane smoczki rynien Skalpele
Samochodowych opon tną mokry wosk asfaltu
Gubiąc za sobą kliwater który szybko ubywa Umiera
Potrzeba bycia samemu Przez cały dzień chodzę i próbuję
Zsynchornizować swój oddech z oddechami mijanych
Dusiłem się oddychając równo z przekwitającą czterdziestką
Której rozpierdalak z boku sukienki sięgał do pośladka
Nie mogłem znaleźć wspólnego rytmu z akwizytorem
Który wcisnął mi prospekt jakiegoś odkurzacza Umiera
Potrzeba próbowania Przed domem zauważyłem że letni deszcz
Wyprostował karuzele włosów na moich łydkach i
Przykleił do ud bermudy Unieruchomiony patrzę na szlaczek
Benzyny który przekreślił szary witraż kałuży Rzucam kapslem
Boję się że jakiś Bóg jak śmierdzący szlaczek rozpadł się tak