Semafor i świeczka
Nie mam już ani jednego węzła do rozwiązania.
Od dłuższego czasu nie odczuwam konieczności
kontaktu z kimś innym. Pociągi omijają mnie
chociaż wyciągam po nie, moje wygięte ramię.
Od czasu do czasu przetaczają przez moje palce
puste wagony, lecz one nie mają głosu.
Zapomnieli o mnie a ja wciąż z chorągiewką w ręku
czekam na swój ostatni pociąg.
Wobec deszczu i piasku jestem bezsilny.
Nic nie mówiąc zabierają mi wszystko co
jeszcze zostało: żwir i drewniane podkłady.
Z głową na torach czekam na pomruki wygiętych wiaduktów.
Po łokcie zanurzony w żwirowej kostce
czekam na jesienną szopkę.
Coraz częściej dla zachowania zewnętrznej równowagi
jestem zmuszony do użycia rąk.
Z nudów przesuwam między wargami źdźbło trawy.
Ono też nie jest w stanie przekreślić narosłych długów.
Któregoś dnia zobaczyłem świeczkę stojącą na torach
Wypalała się. Nie mogłem nic dla niej zrobić.
Może po prostu nie chciałem. Patrzyłem jak niknie
w moich oczach. Wiedziałem że żaden pociąg
tędy nie przejedzie.
Rano zobaczyłem wygasły skurczony knot.
Od tego czasu co noc z zapaloną świeczką w ręku
czekam na mój ostatni pociąg.
Z głową na torach staram się przebić wzrokiem
zwartą ciemność.
1977