Cały pokój
Cały pokój jest obwieszony Marcinami.
Przynajmniej raz w tygodniu wieszam jednego Marcina.
Mgła wisielcowa jest prawie tak gęsta,
jak chmura papierosowego dymu.
Ten – bo nie chciał. Tamten – bo nie umiał.
Tamten – bo go zmęczyło. Tamten – bo nie wierzył.
Obracają się w rytmie kłótni za ścianami
i nic nie znaczą. Najważniejszy – nowy
Marcin wisi pod lampą, wciąż podnoszę głowę
i robię straszne miny w jego stronę, wierząc,
że skoro drży – to wstyd mu tego, że tak
czeka i że nie umie czekać, że czeka jak dziecko
na Gwiazdkę, czeka na kobietę,
która przyjdzie, na pewno przyjdZie, wszystko się odbędzie
tak jak zawsze, jak zawsze, z jakimiś małymi
niespodziankami, te się również zawsze
zdarzają. Wisi Marcin, drży, obraca się.
Wieczór. Gwałtownie wschodzi żarówkowe słońce.
Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci.
Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci.