Orland Szalony
Kwiat purpurowy marznie w lodowni
w upiornych snach –
dusza się błąka z zarzewiem głowni,
by odgnać strach.
Tam – na Golgoty krzyżu zawisnął
skrwawiony kruk –
harfa gra cicho – skrzydłami błysnął –
u Jego nóg.
A więc ty dziki śmiechu zwątpienia
składasz Mu łzy?
lecz to kość ludzką gryzły wśród cienia
zgłodniałe psy.
* * *
Hej, z maurytańskich śpiewnych sal
wybiega do mnie hurysa –
czarny płomienny jedwabny szal
z nagiego łona się zwisa.
Cyprysy – księżyc – fontann szmer –
zaczarowane ganki –
oddałem wszystkie gwiazdy sfer
za uścisk – Maurytanki
* * *
Newady śnieżne zimne szczyty,
gdzie orły z wrzaskiem krążą głodne,
sosen pachnących malachity,
mórz turkusowych szlaki wodne –
– widzę – czerwony mam puginał
i krwi na ciele moim plama,
gdym ją w uścisku już przeginał
ona o śmierć prosiła sama.
* * *
Na szafirowej snów głębinie
toną żałobne gwiazd mych łodzie.
A cień olbrzymi jest na wodzie
od chmury, która za mną płynie.
Oh, w ciemnym borze
słowiki nucą –
oh, na przestworze
gwiazdy!
Polecę – polecę – polecę –
i umrę – u Twoich nóg –
w głębokiej zimnej rzece –
śniąc, że u Twych nóg.
Dusza jak płomień biały
przez morza leci w dal –
ja rycerz Boga – lecz o skały
zmiażdżyłem święty Gral.
W przydrożnej wisiał iwie
skrwawiony za mnie Mistrz –
ja mam ran więcej! – orły żywi?
mym sercem – burzo świszcz!
* * *
Ach, w modrzewiowym dworze,
gdzie na kominku płonie żar,
(obroń tej myśli, Boże!)
podejdę w ciemny jar –
– – wilkołak! będę pił twą krew –
i twoje dziatki – –
wydrę im z trzew
ten jęk – co serce opiekielni –
matki!
– – – Zawyje wicher, zawierucha –
i ujrzysz mojego ducha,
jak twojego męża głowę
będę wlókł –
i uderzę nią o przydrzwia brązowe.
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
i ujrzysz mię wśród zamieci,
jak będę go wlókł i krwawił –
i wyć będziesz – ty – i twoje dzieci
a szatan będzie z borów błogosławił
tej mocnej – jak śmierć – zemście…