Do Apollina
1
Cały szedł w szumie szat kamiennych
laurowy rzucał cień i blask
oddychał lekko jak posągi
a szedł jak kwiat
we własną zasłuchany pieśń
lirę podnosił na wysokość milczenia
zatopiony w sobie
źrenicami białymi jak strumień
kamienny
od sandałów
do wstążki we włosach
zmyślałem twoje palce
wierzyłem twoim oczom
Bez strun instrument
ręce bez dłoni
oddaj mi
młody okrzyk
wyciągnięte ręce
i głową moją
w ogromnym pióropuszu zachwytu
oddaj moją nadzieję
milcząca biała głowo
cisza –
pęknięta szyja
cisza –
złamany śpiew
2
Pierwszego dna młodości
nie dotknę cierpliwy nurek
wyławiam teraz tylko
słone strzaskane torsy
Apollo śni się po nocach
z twarzą poległego Persa
mylne są wróżby poezji
wszystko było inaczej
inny był pożar poematu
inny był pożar miasta
Bohaterowie nie wrócili z wyprawy
Nie było bohaterów
ocaleli niegodni
szukam posągu
zatopionego w młodości
pozostał tylko pusty cokół –
ślad dłoni szukającej kształtu