Żadna z mych pieśni nie dobiegnie końca
Żadna z mych pieśni nie dobiegnie końca:
Ogród mój więdnie bez promieni słońca,
I oto idę, z bólem na dnie czaszki,
Po chłodnych ścieżkach, gdzie, jak złote blaszki,
Szeleszczą liście. Czasem, skądś z ustroni,
Powionie zapach, lecz to echo woni,
Subtelne de profundis późnych kwiatów:
Nie masz jaśminów już, ni róż szkarłatów!
Niekiedy na gałęzi nagiej drzewa
Jakiś usiędzie ptak, krótko zaśpiewa
I odlatuje… Jak puste gospody
Chylą się drzewa, na wybrzeżu wody.
A serce bije, dusza tęskni – za czem?
Wodotrysk zrywa się i spada z płaczem…
Szlachetne oczy, które zachwycała
Jasnoróżowa biel żywego ciała,
Spojrzenia teraz zamieniają z Parką…
Oh! jak miłości czas przeminął szparko!
Z złamaną strzałą Eros, wyczerpany,
Leży u zimnych stóp jałowej Diany.
Niebo się krwawi na krańcach zachodu;
Mroki ogarną wnet obszar ogrodu –
I oto dążę, gdzie mnie nikt nie czeka,
Wlokąc za sobą smutny cień – Człowieka.
(Węglem smutku i zgryzoty – III)