Bezsenność w Bercelonie
W świetle księżyca korowód tańczących sardanę
podobny jest do ruchomego teatrzyku cieni.
Utrwaleni w gotyckich witrażach
od wieków łączą katalońską mistykę
ze świeckim uwielbieniem życia. O tej porze roku
Barcelona cierpi na bezsenność.
Przycumowana przysięgą Kolumba
do prawieku Ameryki podobna jest z lotu ptaka
do zapomnianej arki przymierza. Aż po dachy
kamienic wypełniona głosami zatopionej armady.
Ślady masztów na niebie tworzą
w świetle zachodzącego słońca
świetlistą replikę „Santa Marii”. Indianie
skamieniali na stopniach katedry
przypominają obłąkańczą konkwistę
do źródeł amazonki. Aztekowie o zmierzchu
wrzeźbieni w kolumnady parku Güell
podobni są do nieśmiertelnych filarów
nie z tego świata. Sagrada Familia
gra od rana na ceramicznych muszlach i rozgwiazdach
koncert flamenco. Z daleka słychać kastaniety; katalonia
na palcach przebiega po spękanych
muraliach Casa Mila, by w obłąkanym
tańcu uwieść kastylię, coraz dalej
od zaczarowanej śpiewem muezinów andaluzji.
Od miesiąca śpimy z otwartymi oczami;
na ich dnie tańczą „Panny z Avinionu”
i odpoczywa guernica. Wyruszamy,
osobno jak w średniowiecznej baśni, do wnętrza Barcelony,
pokonując skokami mozaikowe schody. Smoki
wtopione w balustrady prowadzą nas do „sali 100 kolumn”.
Każda z nich ukrywa ślady gaudiego,
głos picassa i zmęczenie murilla. W oddali
szum morza i ptaków wplata się
w głęboki błękit nieba. W jego środku
wiatraki Don Kichota mielą
plewy historii na heroiczne przypowieści
z pogranicza alhambry
i baśni z tysiąca bezsennych
dni i nocy.
9.11.08