Tobół
Ameryko dałaś mi niewiele.
O całe niebo mnij niż ci się zdaje.
O całe niebo mniej niż poetom śląskim.
Kilka pomówień, trochę papierosów,
Nieco muzyki. Wczoraj poleciałem
Ze stołka barowego w „Klubie Kulturalnym”
I mam łuk brwiowy, choć na zewnątrz nic
Nie widać, wewnątrz obolały.
Ameryko, Kanado. Trochę wychowały
Ście i Andrzeja Sosnowskiego, który
Nie wyjaśnionym impulsem kierowany, był
Tu wczoraj i w ostatecznej scenie dał
Mi swe klucze do mieszkania w
Wwie, bo mi zdawało się, że swoje klucze krakowskie zgubiłem, a nie
Zgubiłem, lecz Monice dałem
Wcześniej i oto scena powrotu, gdy się
Andrzej Sosnowski zapodział, a ja jego kluczem
Próbuje drzwi otworzyć, Ameryko, i
W końcu po prostu dzwonie, Ameryko, i
Otwiera ma Monika.
I nie mów o beatnikach, bo jestem zazdrosny
A nie wdzięczny, albowiem wdzięczność jest mi obca
Jak i beatnicy, Ameryko, dziś
Jest luty dziewięćdziesiąt osiem,
Jestem niezmiernie słodkim trzeźwym
Tobołem.
I —- Ameryko— dałaś Boba Hassa,
Zabieraj sobie Boba Hassa.
Dość uświęconych grafomanów mam,
Trochę skończyły się żarty.
A jutro piłem. Barman przekazuje
Prezencik (anonimowy) —- foliowy i czarny
Worek na śmieci, z martwą choinką i kartką
O treści —- STYCZEŃ, PORA ŚMIERCI
CHOINEK (żarcik). Jutro piłem
A poker się nie odbył. Byłem w kinie
( to zdrada). Coraz bardziej zdradzam
( w przeszłości).
Budzi mnie
But z rozwianymi sznurowadłami, wywalonym językiem
Patrzy mi w oczy. Kopniak w głowę i
Słońce.
Dzisiaj Tadeusz Pióro opowiada mi
Telefonicznie swą warszawską wersję.
Andrzej Sosnowski jeszcze nie dojechał.
Jest w ‚Zwisie” z M. Baranem. Jadą do Warszawy
Za chwilę, a ja nie, ja jestem
W pracy, ja jestem w pracy, bo wczoraj nie byłem,
Bo nie wstałem ze stołka, raz ze stołka spadłem,
Spadłem, ale nie po to, żeby się poczołgać
Do kulturalno-społeczno-katolickiej pracy.
Do tego Paweł (wkurwia mnie ostatnio
To imię niesłychanie, przepraszam cię, Pawle)
–więc P. Dunin-Wąsowicz opowiada mi
Dramatyczne spotkanie z W. Wenclem,
Który mu zdradził, że Świetlicki jednak
Ma prawo do istnienia i pisania, zaś
Młoda poezja śląska nie ma.
Więc jestem Ocalony! Ameryko! Rosjo!
W ogóle najazd Warszawy na Kraków.
We wtorek Varga i wieczór autorski,
Na którym T. Kunz zadał mu pytanie,
Którego żaden autor najprawdopodobniej
Nigdy nie słyszał w takiej sytuacji.
Pytanie brzmiało: masz dziewczynę? A
Śledzie i wódka potem.
Popłynąłem. Zaś środa
Pod znakiem Sosnowskiego.
Dzisiaj Bratkowscy. Ale dziś spokojnie.
Tak, Ameryko. Mały konik i
Maleńka śliwowica.
W ogóle myślę, że nie jest to uraz,
To pulsowanie w okolicach łuku
Brwiowego przecież nie świadczy o niczym.
Twoje kliniki nich mnie nie przyjmują,
Ameryko. Tylko jeden lekarz
Na jedno życie (jest nim doktor Dyduch).
Popatrz, Moniko. Ten wiersz zaludniają
Głównie mężczyźni. takie heroiczne
Czasy nastały. To dopiero dzisiaj
Pędzel przypomniał mi upadek ze
Stołka przy barze w „Kulturalnym”, prawdę
Mówiąc — to wcześnie
Nie znałem źródła bólu,
Nie byłem pewien.
Jak brzmi słowo „przekora” po angielsku więc?
Wczoraj mi Andrzej podał ostateczną wersję
Na „a”, lecz nie pamiętam, kiedyś jeszcze raz
Zapytam, to przyjemne.
Jest to rodzaj kaca,
Kiedy się człowiek wzrusza przy reklamach i
Znów Ocalony jestem.
I budzi mnie
But z rozwianymi sznurowadłami, wywalonym językiem
Patrzy mi w oczy. Kopniak w głowę i
Słońce.
A spałem w strachu, że to źle, że śpię.
Budziłem się co godzinę na granicy krzyku.
Spałem w strachu, że mnie złe ma i
Nie puszcza. Śniła się pustynia
I przezroczystość. Śniło się, że idę
I spotykam, i mówię: dzień dobry,
A państwo mi dzień dobry odpowiada i
Śnił mi się banał, koszmar.
A teraz pełne słońce, buty świecą błotem
Jeszcze poznańskim, kiedy był tan tobół?
Wiele, wiele dni temu!
Pełne słońce, kilka jakby psich
Włosów na jednym z rękawów toboła,
Dziurawa kieszeń.
Dziurawa kieszeń, cokolwiek się tam
Umieści —- ulatuje. Jest to jedna z
Tabolich zabaw.
Dziurawa kieszeń, druga kieszeń przez to
Przepełniona tym niczym, co stanowi o osobowości, Ameryko, o
Osobowości.