Polska poezja

Wiersze po polsku



Wybór

Uczyniwszy na wieki wybór,

W każdej chwili wybierać muszę.

J. Liebert

Noc zielona była, po dniu skwarnym

Głębokość jej szumiała jakby liście czarne,

W których mleczny rdzeń wyrósł, i kroplami gwiazd

Odmierzał się powoli nieostrożny czas.

Maria czekała cicho. I zdało się, płynął

Świat ogromny w oddechu nieba jak otchłanie,

Co wiało wielkim oknem na stół, na posłanie

Białe i nie dotknięte. Czekała. W milczeniu

Na piersi ręce kładła i wtedy się pienił

Krwi jej rozgrzany napój i owoce mleczne

Pęczniały jej pod dłonią, i czuła, jak bije

Bolesna piąstka serca. I czuła, że żyje

Łodyżka w niej maleńka, listeczkami dwoma

Obejmująca miłość całą, jaką ona

I on zamknęli w sobie. I gdy rękę niżej

Osunęła, poczuła, jak ją szorstko liże

Płomienny język ciszy. Brzuch miała jak kroplę

Ogromną, w rozłożystą misę biódr zamknięty.

W takiej ciszy słyszała, jak na godzin stopnie

Pnie się w niej ten roślinny puch, twardnieje w orzech –

– to było dziecko małe, które wkołysali

Ciepłym ciał swych pomrukiem jak szelestem morza

W jej pełnię i dojrzałość, która równa ziemi

Ogarnęła i rosła rączkami drobnemi,

Zarysem ust różowych, roślinką maleńką,

Którą czuła pod lekko wyciągniętą ręką

I która dziś się spełni i wzejdzie człowiekiem

Nad przymrużoną lekko ziemi złej powiekę,

Żeby się stać czym? kwiatem, powłoką czy łzą?

A on był z nimi razem. Drzewa niebo niosły

I jak rybak, co trąci nieostrożnym wiosłem

Tataraki – i kwiaty podwodne ukaże,

Tak wiatr obłokom zwijał nachmurzone twarze

I odsłaniały gwiazdy czystsze od pian bieli.

Oni stali bez ruchu. W ciemności widzieli,

Jak z wolna ich otacza wróg, a hełmy lśniły

Jak łuski wielkiej ryby, która nocą drąży.

Jan stał pośrodku, cichy jak wielki chorąży,

Który sztandar przedśmiertny ogromnych niebiosów

Unosi. Jego głowa i płonące włosy,

W których gwiazdy spalały ostatni swój płomień,

Stały w sklepieniu nocy, w milczenia ogromie.

Tacy byli żołnierze, którzy bez mundurów,

W cywilnych czapkach, z bronią zza pasa wydartą

Stali u serca ziemi jak burzliwe chmury

Przeciw wierze bezsilnej i miłości martwej.

A tamci jeszcze bliżej. Więc ujęli w ręce

Broń jak rzeźbiarz, co dłuto ujmuje z namysłem,

Aby wyciąć nagrobny pomnik, w takiej męce,

W takim bólu krzesany, aby czyny wszystkie,

Wszystkie cierpienia i burz grzywy wciosać

W pomnika twarz, ramiona, w usta i we włosy.

Więc runął łańcuch strzałów. Najpierw po ogniwie

Sypał się na bruk dźwięcząc, potem coraz ciężej.

I świst, jakby jęk łuku zerwanej cięciwy.

To ziarna kul, jak długie, rozpalone węże.

Ulica była ciemna. Bił głos. Z okien nisko

Zlęknionych oczu płatek. Od krwi było ślisko.

Sypki grzechot o ściany. Potem świst. Schyleni,

Przypadali głowami – jak do dna – do ziemi.

Pocisk. Więc ciemność drgnęła, odprysło od bruku

I rozerwani na sylwetek palce

Pełzali naprzód, już się gięli w walce:

To przypadną i bąki ostrych strzałów grają,

To z granatem w powietrzu w bezruchu przystają,

Oczy szukają szybko, potem chmura tryśnie

I jeszcze większa ciemność w powietrzu zawiśnie.

Jan widział ciała ciemne i jeszcze raz nabił,

I jak oporne zwierzę długo w dłoni dławił

Broń. Znów zatrzepotał skrzydłem ołowianym

Zerwany łańcuch strzałów. Potem granat w górę

Trysnął i raz na zawsze zamilczał w ciemności

Zmiażdżony bruk i bezruch czarnych ciał.

On jeszcze chwilę wyższy jakby stał

U ściany, przedłużony cieniem, potem skośny

Jak kostur, co przy murze postawiony czeka,

Ruszony, upadł. Tylko plusk bezgłośny

Zamknął się nad nim cicho. Noc się jak powieka

Zmrużyła i zapadła. Jeszcze gwiazd ulewa

Zza chmury wynurzona opadała w drzewa

I łopot strug ciemności wydymał się w wietrze,

I stało skamieniałe nad światem powietrze.

Wiec cisza ogromna się stała jak woda,

Ciemna, głęboka i ciepła, wchłonęła kształty i świat.

A anioł lekki nad ziemią cicho mu rękę podał

I szli wysoko, w obłoków rozchylający się kwiat.

I już się Jan kołysał nad ziemi dnem wypukłym,

Kiedy dom w dole ujrzał, i łzy jak ciężkie gwiazdy,

Pełne obrazów zmieszanych, w dół spadły, rozprysły się, stłukły.

I począł ciążyć w dół jak próżny dźwięku dzwon,

Bo widział Marię białą jak brzozę w burzy zgiętą,

Schyloną nad dzieciątkiem dzieciątkiem ogromnym lustrze lęku.

„Podaj mi rękę – mówił anioł – bo jeszcze jeden krok,

A trwoga cię ogarnie i spadniesz suchym liściem

W drapieżną czułość ziemi, w pożary ludzkich rąk,

W jezioro mroczne czasu podobne ciemnym snom”.

Znów się muzyki ciepłej płomyk zapalił biały,

A on strwożony jeszcze, choć w górę lekko szedł,

Zapłakał: „Czym nie zgrzeszył odchodząc od cierpienia,

Odchodząc, kiedy za mną bolesne kwiaty wiały,

Jej dłoni i jej oczu uderzał motyl trwożny

I do jej stóp maleńkich przykuta ciężka ziemia?

Jam szedł za tym płomieniem, co pali nieostrożny

I niebaczny na nic”. A anioł mówił tak:

„Tyś był miłości wiernej nierozdzielny ptak,

Który miał tyle serc, ileś twych braci miał,

I z każdym serc powiewem twój wielki płomień drżał,

I uczyniłeś wybór po wszelki świata czas,

Jakże chcesz, żeby w trwodze o jedno ciało gasł?

Bo dusza jej to strumień, srebrzysty, żywy ton,

A nie napłynie otchłań otchłań zielony, boży dom”.

I znó się ciszy całun w muzyki krąg układał,

A znów go strwożył czas i mówił: „Nim dorośnie

Dzieciątko, czym się stanie, czy groza go nie wchłonie?”

A anioł wziął go w ciszy mocno za obie dłonie

I rzekł: „Czyś ty zapragnął krzyżować smugi dróg,

Które wydrążył przed nim ognisty boży pług?

Ale wiedz: kto zaufał, gdziekolwiek niesie lot,

Miłością pooddziela od miłowanych zło”.

Wtedy się serce Jana skruszyło w miękki popiół,

To serce, które z duszą porwane – ziemskie było.

I próchno się na ziemię jak rosa albo łza

Zsunęło. Nisko w dali fala chmur białych szła.

Jeszcze dzwonek na wieży,

Ptaki w locie i obłok,

Wietrzyk dzwonił i gasł.

„Podaj mi rękę – mówił anioł –

Oto się stajesz zapatrzeniem gwiazd”.

Ukończone 14.IX.1943 roku

Pisane w miesiącach: V, VI, VII, VIII, IX 1943 r.


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 3,00 out of 5)

Wiersz Wybór - Krzysztof Kamil Baczyński