Opowieść wigilijna
Moi przyjaciele, bywalcy jadłodajni
i barów mlecznych, są jakby
nieco przemęczeni, przynajmniej ostatnio,
przed świętami, bo gwiazda może się zawalić
i zranić nas srebrnymi ramionami,
toteż co krok przystają i patrzą do góry. Tak to
nie zaistniały fakt wyprzedza myśli.
Tymczasem odwłok gwiazdy dalej sobie wisi
i póki co, nie spada, najwyżej się przyśni,
a co widać we śnie, powiem, bom sam ciekaw:
wiatr się układa z deszczem przede wszystkim –
wywieje nas, ale obmyje, i będziemy czyści.
Z deszczu robi się grad, a z gradu rzeka
kiedy przychodzi wiosna; o wodę gra się w kości.
Tym właśnie sen różni się od rzeczywistości
Co wyjaśniwszy, dodam, że zmęczeni chłopcy
mogliby siedzieć w swojej jadłodajni
na okrągło; co rusz z okienka któryś z nich donsi
kefir, pieczywko, kotlety z kartofli –
bo tu się je. Gwiazda zaś może się objawić
w każdej chwili, szcególnie gdy do świąt tak blisko.
Oto na niebie jest już całkiem czysto
i Pan Bóg spija do śniadania białe wino.
Spadają pierwsze krople snu
co śnił się kiedyś w jakiejś zwrotce i odpłynął.
To kino dla ubogich ostatnich lat trzydziestu.
Gwiazda się także dalej nieprzytomnie śni.
Jeżeli będziesz grzeczny, opowiem ci.