Polska poezja

Wiersze po polsku



Wiąz

Znam dno, mówi, dotykam go swym wielkim korzeniem:
Tego się właśnie boisz.
Ja się nie boję; ja tam byłam.

Czy słyszysz we mnie morze,
Jego skargę?
Czy też głos nicości, będącej twym opętaniem?

Miłość to cień.
Leżysz i płaczesz po niej –
Posłuchaj stuku jej kopyt, ona odbiegła jak rumak.

Całą noc będę tak dziko galopować,
Aż twa głowa stanie się kamieniem, a poduszka trawą,
Budząc echa, echa.

Czy mam przynieść ci rytm zatruty?
Ten wielki spokój to deszcz.
Jego owoc: cynowobiały jak arszenik.

Wycierpiałam okrucieństwo zachodów słońca.
Wypaliłam się do korzenia.
Moje czerwone włókna płoną jak druciana ręka.

Rozpadam się na kawałki wirujące jak maczugi.
Tak gwałtowny wicher
Nie zniesie obojętności: muszę krzyczeć.

Księżyc jest tez okrutny; przyciąga mnie
Bezlitośnie, gdyz jest bezpłodny.
Jego blask rani mnie. Być może go schwytałam.

Puszczam go wolno, puszczam wolno.
Okrojonego jak po ciężkiej operacji.
Jak twoje złe sny opętały mnie i wzbogaciły.

Zamieszkuje mnie krzyk,
Nocą wzlatuje,
By wczepić swe haczyki w obiekt miłości.

Przeraża mnie ta ciemna istota
Uśpiona we mnie:
Cały dzień czuję jej delikatne obroty i złośliwość.

Chmury przepływają i nikną.
Czy to twarze miłości blade, bezpowrotnie stracone?
Czy to dla nich niepokój targa mym sercem?

Nie pojmuję nic więcej.
Co to za twarz,
Tak śmiercionośna w gąszczu gałęzi? –
Wsącza swój jad żmii.
Poraża wolę. To poszczególne grzechy,
Co niosą śmierć, śmierć, śmierć.

19 kwiecień 1962
tłum. T. Truszkowska


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 4,00 out of 5)

Wiersz Wiąz - Sylvia Plath