Głębiny duch
W żelaznych trumnach króle Tatry.
Noc – wicher i warczenie chmur.
Noc – głębia i błyskanie watry.
Z topieli pełznie okrwawiony Mór.
Na głębię! na głębię!
na serce morza pośród gór –
wśród skał lodowo-śnieżnych
wirują myśli jastrzębie –
duch rwie się do bezbrzeżnych
krain.
Odbijam tratwę w mrok i patrzę w śmierci jamę
i tworzę nową pieśń, jak Jubalkain –
olbrzymów pieśń – umarłych bogów dramę –
olbrzymów pieśń – Wöluspa i Szachname.
Wichry! śnieżyce! mych szałów tabuny!
przepaście! bory! słuchacze mych dum!
w zatorach zemsty law kipiących szum –
serc potrzaskanych tajemnicze runy –
księżyce, gwiazdy – me bracia – me struny!
Azalim skald? posiadłem dar cierpienia.
Azalim król? któż większe ma przestworza?
tak Atlantyda rzucona w głąb morza
tysiącem kolumn błyszczy się i spienia.
Znam bogów brzask: zielone oceany,
w płomieniach zorzy lodowe katedry,
ryk mastodontów, paroście i cedry,
harf złotośpiewnych mistyczne peany
i demiurgów orszak zadumany.
Ponad górami, niby księżyc w pełni,
snuje me serce czarodziejską przęśl –
fiołkowy obłok u stóp mych się wełni –
a jezior szklanych zatopiona gęśl
gra wizje gwiazd – – ja z uchylonej trumny słucham – a wokół się walą
kolumny –
i ziemia drży pode mną – i drży serce moje,
jak posąg, w miażdżonej świątyni –
a w chmurach pędzą skrwawieni heroje,
pytając mię o znak: śmierć na pustyni!
Nad górą świata, nad głębiami szczytów,
słyszę jęk matki, co mi serce rwie –
rzucam w jej łono pył aerolitów –
rzuciłbym słońce – lecz się łzami mglę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Z czarnych kryształów mój pałac – w gryfy lemury rżnięty –
gwiazdy przez witraż świecą zamarznięty.
Perły posadzką, w koralach namioty –
huczą nade mną gdzieś przeznaczeń młoty.
Myśl moja rzeźbi posągowe mary
[na Jowiszowym czole stygmat kary].
Po salach błądzę jako lew skrzydlaty
[echem grobowym wtórzą kazamaty].
W melodiach ciszy nie zadrga zasłona
[w trumnie z ołowiu ktoś jęczy i kona].
Mrok zimny pluszcze w śpiżowe podwoje
[gwiazdy migocą w zmarzłe serce moje].
Zgrzytnęły dźwierze – pleśń i katakumba –
pochodnia krwawi napis: in haec tumba.
Wyrazy milkną, lecz połysk przelśniewa –
w trumnie z ołowiu głos żałobny śpiewa.
Chyłkiem się wije cień zamaskowany –
idę rozpacznie do ostatniej ściany.
Dotknąłem gwoździa – nisze się ozwarły –
padłem na progu, jak człowiek umarły.
Nieznana ręka podjęła mię z prochu –
widzę grób – lampę konającą w lochu.
Na stopniach klękam sarkofagu –
od blasków się źrenica mruży –
jak dwa płomyki białej róży
świecą dwie ręce zapalone –
dwie żywe ręce – jak przy Magu –
me serce żywcem pogrzebione.
I zaszlochały łzy w głębinie,
zamigotały skrzydła zmięte –
aniołów grają chóry święte –
w różanych widzę mgłach świątynię –
ale me serce już pęknięte –
już go tym rajem nie upoję –
anioły lecą ze mną w boje.
Precz! – i wydarłem złote miecze –
od przepaści moich progu
wara wam – i wara Bogu!
oto me serce człowiecze –
rubinowa tajemnica –
oto je rzucam w odmęty!
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Jak czarna lecę błyskawica,
nad przepaściami słychać me tętenty.
A za mną śpiewa borów chór
i łkają dzwony zatopionych miast –
krwawi się serce morza pośród gór –
konają tęcze zdruzgotanych gwiazd –
hurra – tytany! w ręku piorun siny –
ten świat roztrącić – w głębiny! w głębiny!