Marola
Kto przepłynął Marolę – tego śmierć już nie trwoży,
Tak śpiewają morskie lwy – marynarze.
Czarne skały się piętrzą wśród błękitnych bezdroży,
jak zębate mury piekieł i straże.
Tam, gdzie jutrznia się krwawi rozplotami swych włosów
płyną fale jak hymny Homera –
lecz wał jeden już dyszy – i już sięga niebiosów,
pod nim przepaść się aż do dna rozwiera –
i jak harpia zielona – szpony mając wzdłuż ciała,
chwilę wzdęty jak lodowiec – zawisnął
i runąwszy na skałę, co mlekiem pobielała,
ryknął – zszalał – chmurami wytrysnął.
Żółte węże rozpełzły – i przez śnieżne brną pola,
a już łeb swój potworny wychynęła Marola.