Niebo
Od tego trzeba było zacząć: niebo.
Okno bez parapetu, bez futryn, bez szyb.
Otwór i nic poza nim,
Ale otwarty szeroko.
Nie muszę czekać na pogodną noc,
Ani zadzierać głowy,
Żyby przyjrzeć się niebu.
Niebo mam za plecami, pod ręką i na powiekach.
Niebo owija mnie szczelnie
I unosi od spodu.
Nawet najwyższe góry
Nie są bliżej nieba
Niż najgłębsze doliny.
Na żadnym miejscu nie ma go więcej
Niż w innym.
Obłok równie bezwzględnie
Przywalony jest niebem co grób.
Kret równie wniebowzięty
Jak sowa chwiejąca skrzydłami….
Rzecz, która spada w przepaść,
Spada z nieba w niebo.
Sypkie, płynne, skaliste,
Rozpłomienione i lotne
Połacie nieba, okruszyny nieba,
Podmuchy nieba i sterty.
Niebo jest wszechobecne
Nawet w ciemnościach po skórą.
Zjadam niebo, wydalam niebo.
Jestem pułapka w pułapce,
Obejmowanym objęciem,
Pytaniem w odpowiedzi na pytanie.
Podział na ziemię i niebo
To nie jest właściwy sposób
Myslenia o tej całości.
Pozwala tylko przeżyć
Pod dokładniejszym adresem,
Szybszym do znalezienia,
Jeślibym była szukana.
Moje znaki szczególne
To zachwyt i rozpacz.