Polska poezja

Wiersze po polsku



UGOLINO – Wyjątek z „Boskiej Komedii”

Dante z Wergiliuszem zstępują do piekła. Przeszedłszy jego różne
oddziały i przypatrzywszy się rozmaitym karom, spotykają Ugolina; ten
zapytany od Dantego opowiada mu, jak był z dziećmi głodem zamorzony.

Z PIEŚNI III
Przeze mnie droga w miasto utrapienia;

Przeze mnie droga w wiekuiste męki;

Przeze mnie droga w naród zatracenia;

Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki.

Wzniosła mię z gruntu potęga wszechwłodna,

Mądrość najwyższa, miłość pierworodna:

Kto wchodzi do mnie, żegna się z nadzieją.

Te słowa ryte na bramie czernieją,

Ich treść, o! Mistrzu, jest dla mnie tajemną,

On głosem zwykłym świadomej osobie:

„Tu – rzecze – z marnych wyzuj się przestrachów,

Wszystko, co podłe, niechaj zamrze w tobie;

Spuścić się mamy do wieczności gmachów

I napotkamy tłumy niezliczone,

Wiekuistego światła pozbawione”.

Rzekł, przyjacielską rękę mi podaje,

Dobrotliwymi zachęca uśmiechy.

Uczułem w sercu wzruszenie pociechy

I wszedłem śmiało w tajemnicze kraje.

Stamtąd wzdychania, żale i okrzyki

Szumią śród nocy bez gwiazd i księżyca:

Słucham, i łzami nabiegła źrenica.

Okropny hałas, tysiączne języki,

Wybuchy gniewu, szlochania boleści,

I wycie mężów, i lament niewieści!

Zgiełk przeraźliwy tak rozlicznych wrzasków

To wre na przemian, to się społem zetrze:

Jako tumany afrykańskich piasków,

Kiedy się zerwą i zmącą powietrze.

Z PIEŚNI XXXII KONIEC
Gdy z miejsc okropnych szukamy przechodu,

Dwóch potępieńców ujrzałem w parowie:

Wyższy niższemu głową legł na głowie;

A jak łakomie szarpiemy chleb z głodu,

Tak on zatopiłkły w ciało sąsiada,

Tam, kędy czaszka do barków przypada.

Nie z takim gniewem Tydej zemstą ślepy

Menalipowej głowy gryzł czerepy,

Jak on swą zdobycz żuje i wysysa.

„Człowieku – rzekłem – co paszczą tygrysa

Mścisz się nad wroga nienawistną głową,

Powiedz mi, jakie masz zemsty powody,

A ja ci moją odpłacę wymową

Kiedyś pomiędzy ziemskimi narody,

Jeśli mię Pan Bóg żywcem stąd wydźwignie,

A język w ustach moich nie zastygnie”.

PIEŚŃ XXXIII
Od strawy dzikiej oderwał paszczękę

Ów potępieniec, i krew z ust ocierał

Włosami czaszki, której mózg pożerał,

I mówi: „Srogą chcesz odnawiać mękę;

Serce mi pęka, nim usta otwieram.

Lecz gdy ze słów mych, jak z nasion, dojrzeje

Hańba dla zdrajcy, którego pożeram,

Słuchaj, wypowiem, wypłaczę me dzieje.

Nie wiem, kto jesteś, przez jaki cud nowy

Zaszedłeś do nas, lecz po dźwięku mowy

Poznaję w tobie Włocha, Florentina:

Widzisz przed sobą hrabię Ugolina;

A ten, co teraz jest mej zemsty łupem,

Zwał się Rudżiery, był arcybiskupem.

Jak mię w zdradzieckie usidlono słowa,

Jak nieostrożnie wpadłem w jego ręce.

Nie warto mówić, bo rzecz nie jest nowa,

Lecz o mym zgonie, o mej strasznej męce.

Jeśli nikt wieścią uszu twych nie skaził,

Słuchaj i osądż, – czy on mnie obraził?

Jest w głębi wieży podziemna pieczara,

Sławna mym zgonem; dziś może w niej jęczy

Na nowo jaka niewinna ofiara.

Tam oknem, witym z żelaznych obręczy,

Widziałem mnogich księżyców oblicze,

Aż mnie raz we śnie przywidziana mara

Zdarła przyszłości chmury tajemnicze.

Przyśniło mi się, że biskup zawzięty

Polował wilka z małymi wilczęty,

Na owej górze, co wzniosłymi szranki

Z pizańską ziemią i Luką graniczy.

Już chudą psiarnię zemkniono ze smyczy;

Hrabia Gwalandi, Sismondi, Lafranki

Szczują na czele, zdobycz będzie łatwa:

Już wilk znużone zatrzymuje kroki,

Upada wreszcie i ojciec, i dziatwa;

I widzę kłami rozprute ich boki.

Budzę się! jeszcze noc nie zeszła z nieba,

Już moje dziatki, wspólniki niewoli,

Szlochają przez sen i wołają: chleba!

O, jeśli dotąd serce ci nie boli.

Kiedy pomyślisz, co się we mnie działo

I co me serce nadal przeczuwało,

Jeśli nie płaczesz, któż ci łzy wyciśnie?

Budzą się dzieci; wkrótce chwila błyśnie,

W której nam zwykle udzielano strawy;

Lecz na sen pomnąc truchlałem z obawy,

Wtem z bram więzienia łoskot mię doleci –

Zamurowano! – Spojrzałem na dzieci,

Spojrzałem z niemej wyrazem rozpaczy;

A w głębi serca czułem mróz jak w grobie.

Gwido mój mały wołał: „Co to znaczy?

Tak dziko patrzysz? ojcze mój, co tobie?”

Nie mogłem mówić ni łzy z oczu dostać;

Milczałem – długo – aż do nocy końca.

Nazajutrz do nas zbłądził promyk słońca

I w twarzach dzieci ujrzałem mą postać;

Natenczas z bolu gryzłem obie ręce.

Synowie myśląc, że mię głód tak pali.

Łamiąc rączęta, ze łzami wołali:

„Ojcze kochany, ulżyj twojej męce,

Zjedz twoje dzieci, tyś nas ubrał w ciało.

Tobie nas biednych rozebrać przystało”.

Musiałem milczeć i ból w sobie morzyć,

Wkrótce i mowa w ustach nam zamarła!

Jęczyć nie śmiałem, by dzieci nie trwożyć.

O! ziemio, czemuś ty nas nie pożarła!

Weszło czwartego dnia światło zabojcze,

Anzelmek mały przywlekł się pod nogi

I rozciągniony wołał: „Ojcze drogi!

Ach, czemu ty nas nie ratujesz, ojcze?”

Wołał i skonał! – Jak mnie tu widzicie,

Tak ja widziałem wszystkie dzieci moje,

Jedno po drugim, – wszystkich było troje,

Wszystkie u nóg mych zakończyły życie.

Od zwłok jednego do drugiego biegłem,

Ślepy na trupach potknąwszy się ległem,

Dzień jeszcze siódmy do słońca zachodu

Krzyczałem z żalu, a na koniec – z głodu,

Bo głód był jeszcze sroższy od żałości”.

Skończył i dziko wywróciwszy oczy,

Na nowo usta w krwawą czaszkę broczy,

I jak pies, zębem zgrzytając, rwie kości.


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 5,00 out of 5)

Wiersz UGOLINO – Wyjątek z „Boskiej Komedii” - Adam Mickiewicz
«