W lesie
Życie przede mną leży, życie ode mnie bieży,
Kto wierzy, ten nie mierzy doczesnych swych rubieży.
Budzę się wczesnym rankiem, patrzę na ciebie śpiącą,
Idę do mego lasu w ten szum i w to gorąco,
Biegnę w pochłonną zieleń, śpieszę w zacisze nasze,
Polne owady płoszę, leśne słowiki straszę.
Życie przede mną leży, życie ode mnie bieży,
Mówię to jak najprościej, wyznaję jak najszczerzej,
Spójrz, co się dzieje we mnie! Spójrz, jak omdlewam cały,
Tak śpieszno mu w te leśne ochłody i upały.
Trawa się ściele w lewo – trawa się ściele w prawo,
Kto mnie zanurzył w tobie, moja zielona trawo?
Twarzą upadam w rosę, czuję, i wiem, i słyszę,
Jak pająk na swej nici nade mną się kołysze,
Jak słońce karbowane od liści się odbija,
I jak to życie leśne, weseląc się – przemija.
Trawa po wierzchu śliska, od spodu chropowata,
Z warg moich, jeszcze gorzkich, znój całonocny zmiata,
Z mrowiska płynie strumień takich znikomych istnień,
Że choć na liściu nikną – świat dla nich trwa bezlistnie,
A ja to wszystko widzę i śmieję się w podziwie
Dla tej radości leśnej, gdzie sercu tak szczęśliwie.
Śpiewam – a drzewa szumią. Śpiewam – a życie bieży,
I wszystko jak najprościej, i wszystko jak najszczerzej.
Milczę – a trawa rośnie. Patrzę – a dzień dojrzewa,
Biegnę w zielone gąszcze między zielone drzewa,
I zna mnie już dąbrowa, i zna mnie bukowina,
I bór wysokopienny dla mnie swój cień rozpina,
I taka cisza we mnie… Cisza co trwa i nuży,
I jeszcze tak daleko, daleko mi do burzy.