Polska poezja

Wiersze po polsku



Biały obraz

Biały obraz
Był zbożny grudzień. Na zbielonych polanach
z paletą w ręku stał ktoś.
Śnieżyło, wciąż śnieżyło, do jego malowania.
On nie wiedział, malował wciąż

tę nagą zimę, jej mocne kości,
dolinę łona, głębszą niźli sny
i piersi obłąkane w swoich wysokościach.
Modelkę śnieg wciąż skrzył.

Wtem gawron zakołował, ach Boże, skąd on leci
i co chce z mroźnych dni?
Był zbożny grudzień. Śnieżyło na paletę.
W palecie pustka brzmi.

Ta niemoc straszliwa: w mocy mieć malowanie,
na płótna pada już
i jest jak śnieg biały, co nie wie, nie wie nawet –
po co padać mu!

Ta niemoc straszliwa – zatrzymać, co mija!
Osłabły ręce twe,
masz język związany, więc rzec tobie nijak
temu, co topi się:

O, wieczne przemiany, tajnie w was utajone,
o wieczne przemiany, aż rozpłyną się w śnieg,
Gdzie będzie ma dusza, w których zaspach zmrożonych
i w której pani mej?

Był zbożny grudzień. Na zbielonych polanach
z paletą w ręku stał ktoś.
Śnieżyło, wciąż śnieżyło, do jego malowania.
On nie wiedział. Malował wciąż.

Tłum. T. M. Larczyński

Bílý obraz

Byl štědrý prosinec. Na zasněžené pláni
s paletou v ruce kdosi stál.
Sněžilo, sněžilo do jeho malování.
On nevěděl, on maloval

tu nahou zimu, její pevné kosti,
údolí klína, hlubší, nežli chtěl,
a výšku ňader v strmé závratnosti.
Sněžilo na model.

Tu havran zakroužil, ach Bože, co ten chce tu
a odkud přilétá?
Byl štědrý prosinec. Sněžilo na paletu
a prázdná byla paleta.

Ta strašná bezmocnost zmocnit se malování,
jež padá na plátna
a je jak bílý sníh, jenž neví, neví ani,
proč padat má!

Ta strašná bezmocnost zastavit prchající!
Zeslábla ruka tvá,
jazyk máš svázaný a nedovede říci
tomu, co roztává:

Ó věčné proměny, taje vaše utajené,
ó věčné proměny, až rozplynu se v sníh,
kde bude duše má, kde bude, v které ženě
a v kterých závějích?

Byl štědrý prosinec. Na zasněžené pláni
s paletou v ruce kdosi stál.
Sněžilo, sněžilo do jeho malování.
On nevěděl, on maloval.


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (1 votes, average: 5,00 out of 5)

Wiersz Biały obraz - Jiří Orten