Białe miasto
Wiesz… mam jeszcze ten zeszłoroczny śnieg w rękach.
Słyszę, jak ulice i ludzie ocierają się o siebie,
samochody wydłużają w nieskończoność.
Widzisz –
czasem uderzam głową o ścianę i słyszę
jak gwoździe chrzęszczą pod tynkiem.;
nie potrafię wyjść z tego labiryntu.
Już od miesiąca stoi na parapecie woda,
wszędzie wilgoć.
Znalazłem w kieszeni jakiś zagubiony
kawałek kredy, on też czerpie
z tej bieli cały swój sens.
W tym pokoju wiruje białe światło.
Kosmos – uderza o szyby.
Słyszę jak jacyś dalecy i bliscy ludzie
wyciągają kalendarze z tamtego świata.
Niewidzialna orkiestra opętana rytmem
unosi się w powietrzu.
Chciałbym jak orkiestra wisieć w oknie –
istnieć – między szybami.
Tam w dole, ludzie skrzętnie motają nowe węzły.
Widzę ich pochylone sylwetki
Jak w zaczarowanym kole
ciągle krążą wokół własnych cieni.
październik 1980