Pejzaż duński II
Spowiadałem Danię…
rozgrzeszyłem Bornholm, przebaczyłem Jutlandii.
Cieśniny duńskie przyciskając się do moich powiek
odsłaniały mielizny Sundu. Stąd tylko krok
do Elsynoru. Zwodzone mosty
uniesione ku górze jak nagie miecze
wbijają się w płycizny bałtyckiego morza. Kopenhaga
z nudów ześlizguje się w głębiny – wraz z królewską rodziną,
Frederiskbergiem i Wolną Christianią. W Roskilde
stare rybackie domy zmurszałe od morskiej soli
ulatują w niebo.
W międzyczasie Hamlet przechadzając się po Helsingor
przekomarza się z duchem ojca, droczy z Ofelią.
Czuje w sobie niezwykłą lekkość ducha,
tą siostrę nieślubną szaleństwa.
Nie ma ochoty ginąć za danię, kłócić się z Fortynbrasem
o sens władzy czy wróżby z rybich jelit. Przeczuwa,
samotność jako stromą głębię.
Smakuje na końcu języka zdradę, to śmieszne połączenie
fałszu z drobinami patriotyzmu.
Już wie, że męstwo i poświęcenie,
to bękarty pozostawione samym sobie.
Lecz chce w tej grze być uczciwym aż do końca…
Sprasza na bal błaznów i kuglarzy. Marzy
by żart wbić jak harpun
w spróchniałe cielsko królestwa.
Powtarza sobie:
– Dania jest tylko wiernym zakładnikiem historii;
gdzie król gońcem, a królowa pionkiem.
Na szachownicy chichot laufra i
monolog ślepca zamkniętego w wieży
miesza się z przypływami
północnego morza…
Wiem już teraz wszystko o zdradzie…