Polska poezja

Wiersze po polsku



Maryna

Andrej Sládkovič

fragmenty

1.Œpiewam za pięknem jasne tęsknoty,
Za pięknem, co mnie porywa.
W pieœni jest cały mój œwiat, œwiat złoty,
Który dusza w snach odkrywa.
Piękno z wierzchołków Tatr ku mnie œwieci,
Z niebiosów blaskiem skrzydlatym leci,
Œwiaty mi w mroku poczyna.
Migoce do mnie istnień tysišcem,
Lecz życiem piękna, żywiołem, słońcem
Jest dla mnie moja Maryna!
2.Tak jak wy, Tatry, na szczyty głuche
Rzucacie obłok ze złota —
Ona spowija mi swoim duchem
Cienie w zaraniu żywota;
Jak, wy, płomienie boże nad œwiatem,
Jesteœcie Ÿródłem, korzeniem œwiateł —
Ona mej myœli rozbłyskiem.
I jak wy, tony harmonii bożej,
Jesteœcie prawem œwiata przestworzy —
Ona mi losem i wszystkim!
3.Jeœli mych uczuć płomień podzielš
Moi tatrzańscy krajanie,
Jeœli pieœń moja z wiatrów kipielš
W dni przyszłe się przedostanie,
Bracia mej duszy, mojej krainy —
Do wszechœwiata miłoœć żywi.
4.Piękno jest bóstwem! Wzrok nim nasyca
Sam cudotwórca z bezkresu,
Na jego widok skrzy się Ÿrenica
Raba znad brzegów Gangesu.
Wzrokiem Madonny patrzy na ciebie,
Znaczy skłębione chmury na niebie,
W pieœniach Zaboja pobrzmiewa;
Kształt swój objawia dłutem Canovy,
Piorunem w garœci lœni Perunowej,
Huczy nim morska ulewa.
5.Jakże, gdy piękno jest mi już niebem,
Nie œpiewać jego jasnoœci?
Zgłuszyć najwyższš serca potrzebę,
W stos martwych zmienić się koœci?
O nie! Mnie anioł strzegł czarnobrewy,
Żebym nie popadł w ziemskoœci plewy,
Nie myœl tylko o chlebie!
O, gdyby mnie nie olœnił w jej twarzy
Ten blask, co tak promiennie się jarzy,
Zatraciłabym œwiat i siebie!
6. Odbicie blasku w poblask się zmienia,
Ze słonia komara stwarza;
Drży niby pogłos mocnego brzmienia,
i żebrak u drzwi mocarza.
Jak wietrzyk, kiedy w murach Devina
Słabym zaœpiewam dzieje wspomina,
Co gromem winny rozbrzmiewać,
Tak pieœń ta cicho płynie z mej duszy
Drżšc, że jej myœl nieœmiałš œwiat zgłuszy —
Ale nie mogę nie œpiewać!
7.Zegar na wieży dzwoni od rana,
Dzwoni na pogrzeb, pożogę,
Czy może dzwoni na chwałę Pana?
Nie! To Czas dzwoni na trwogę!
Dzwoni, że Sadu dzień coraz bliższy,
Dzień, co œwiat grzeszny pogršży w ciszy!
Dzwoń więc, Czasie, z całej siły,
Rozbij swój głos o skały wiecznoœci,
By mršce echa twej doczesnoœci
Dzwonieniu kres wydzwoniły.
8.Spokój to œmierć, dolinš przechodzi
I rzuca swój cień — ciemnoœci,
Przyroda drzemie, przez niebo brodzi
Duch, syn bezkresnej radoœci;
Zegar wybija godzinę mrocznš,
Wnet dzieci czasu na łożu spocznš.
Ale syn nieœmiertelnoœci
Sen od œmiertelnych oczu odgania
I w zorzach wieczystego œwitania
Przemierza snów rozległoœci.
9.Odstšpcie, noce! Œwiat mi odsłońcie,
Mój œwiat, gdzie blaskiem nabrzmiały
Oczy, co teraz płaczš za słońcem,
Płaczš, bom jak ociemniały.
Co mrok ten kryje? — losów otchłanie.
Co oczom tajne? — grzech, zakłamanie.
Niech tam! Nad mrok ten, wysoko,
Nad tę zasłonę martwej przyrody
Ku œwiatłu œwiateł lotem swobody
Wzbiło się duszy mej oko!
10.Poœpieszcie, nogi, w przestrzeń błękitnš,
Gdzie geniusz miłoœci mieszka.
Niech mnie ku tobie, podniebne Sitno,
Wiedzie przez noc kręta œcieżka.
Lecz nogi, ziemi najbliższe krewne,
Ani drgnš, nocš w górach niepewne,
Mgła gęsta może je sidła…
A co ty, gończe, młodzieńczej duszy?
Twój lot zapory obłoków skruszy:
Leć, serce, leć, ty masz skrzydła!
11.Brzmiš w piersi mojej wieczorne cisze,
Tajnymi brzmiš akordami;
Gdy owš tajna harmonię słyszę,
Niebiańska mnie miłoœć mami:
Słyszę wszelako, jak w tej harmonii
Dzwon œwiata podłoœć ludzkš mi dzwoni.
Więc uœpij mnie, nocy dzika!
Bo kochać ziemskoœć, mamić się, łudzić
Jest naszym losem, jest losem ludzi —
Niech choć sny niebo przenika!
12.Gdy dŸwięki dzwonu z wieży spłynęły,
Cisza dolinę spowiła.
Œwiatła niebiańskie igrać zaczęły,
Przyroda oczy zmrużyła,
Czas wrzawę ludzkich swarów przerywa
I spokój wita dusza szczęœliwa
Pod niebem nocy wysokiej,
Lecz taki los już duszy człowieczej,
Że szczęœcie samo siebie niweczy
I nie zna spokoju spokój.
13.Zakwitłe wierzby syci woń œwieża,
Gdy w rosie kšpiš czupryny.
Œwiatełko bliskich okien im zwierza
Samotnoœć pięknej dziewczyny.
Rękę na strunach dziewczyna trzyma
I zza firanki œledzi oczyma
Jasnego nieba zasłony;
Nagle przysiadła i białš dłoniš
W struny uderza, te często dzwoniš;
Jej głos się wplótł między tony:
14.„Znad podniebnych skał tatrzańskich
Złotopióra gwiazda leci.
Siostro szafirów niebiańskich,
Nie leć w kraje ziemskich dzieci.
Z blasku chwały cię oskubie
Œwiat w ciemnoœci płaszcz odziany,
W popiół stršci cię ku zgubie
Twoich uczuć nieskalanych.
15.Cichuteńko spało dziewczę,
Niewinnoœć je kołysała.
Kiedy wstało, spało jeszcze,
Noc mu we œnie życie dała.
Cóż jš we œnie tak przejęło,
Że się przebudziła z płaczem?
Nowe w niej uczucie drgnęło,
Serce za czymœ tęskni…. Za czym?…
16.Jak wy, moje miłe kwiaty,
Jak wy, w dzień i w nocy żyłam,
Jak wy, nie szłam w obce œwiaty,
Jak wy, nigdy nie tęskniłam.
Łzawisz, różo, kiedy cienie
Jasne słońce ci przesłoniš:
Czucia przesłania pragnienie,
Przeto oczy me łzy roniš.
17.Roniš łzy, a niech i zgasnš,
Nie bronię się przed tęsknotš —
Oddam za tęsknotę jasnš
Moje oczy, moje złoto;
Lecz z tęsknotš mojš Ÿle mi,
Bo miłoœć się żywi chwilkš,
A bez niej jest na tej ziemi
Tęsknota, tęsknota tylko.”
18.Wcišż jeszcze echem dŸwięczy głos miły
W izbie, gdzie œwiatło się jarzy,
Palce powabnej dłoni zakryły
Różę płomienia na twarzy,
Lecz w jednej chwili jej ręka blada
Do bijšcego serca przypada
Jakby jš coœ przeraziło.
Słucha, zdumiewa się, że tak bije:
To nie jej pani serce… lecz czyje?…
Bo inne serce tam biło.
19.Ręka to czuje, czuje po tętnie
I serce przypiera œmiało:
„O ty, co burzysz jej krew namiętnie,
Czyœ mojš zgodę zyskało?”
A serce: „Dowiedz się, ręko miła,
Że pani twoja mi pozwoliła
W twoim sšsiedztwie przebywać.”
„I ty się dowiedz, serce nieznane,
Że komu serce mej pani dane,
Mnie także musi zdobywać.”
20.A serce na to: „BšdŸ mi przyjazna!
Nie złoœć się, nic nie poradzę,
Że to nie tobie Maryna jasna
Dała nad sercem swym władzę.
Chciej mnie przywitać, zamiast tych gestów
Jawnej niecheci, buntu, protestu —
Jej woli się nie spzreciwiaj.”
Poznała ręka prawdę serdecznš,
Przysięgła sercu wiernoœć swš wiecznš
I uœcisnęła je tkliwie.
21.Szpilko, jej krucze włosy puœć wolno,
Niech spłynš na kształt strumienia!
Czemu twój łańcuch, złocista kolio,
Œnieżny kwiat szyi ocienia?
Po co, diamencie, na palcu płoniesz?
Jej wzrok to iskier œwiat cały!
Po co, granacie, chłód blasku trwonisz
Na piersi od ognia białej?
O, bransolety, złote kajdanki,
Zsuńcie się z pięknych ršk mej kochanki!
22.Szpilko, tyœ skarb mój, pamištka miła
Miłoœci, co mnie ostro zraniła.
Kolio, jednoœci obrazie złoty,
Łšcz w jedno piękne szyi przymioty!
Diamencie — niech mi twe blaski nocš
Zamiast jej oczu jasno migocš.
Granacie, gniew ostudzaj w jej łonie,
Gdy nim przeciwko mnie zapłonie.
Tkwijcie, bransolety, na jej rękach ciasno,
Bo niewolnikowi dała wolnoœć własnš.
23.Nocy dostojna, nocy cicha,
Jesteœ królowš rajskich snów.
Ty jedna słuchasz, jak słowik wzdycha,
Jak ból wyœpiewać chce bez słów.
Gdy zapanujesz wœród przestworzy,
Daj mi być snem, co raje tworzy,
Daj mi być ukojeniem żšdz!
Niechaj, gdy oczy gwiazd się zaciemnia,
Nad duszš miłej, nad moja ziemiš
Pochylę się miłoœciš tchnšc!
24.I kiedy zorzy œwiatło zaranne
Rozjaœni jej niebiańskie skronie.
Spłynę na oczu gwiazdy œwietlane,
Gdzie miłoœć czystym ogniem płonie.
A potem sfrunę lotem skrzydlatym
Ponad liliowych jej piersi œwiatem
Ku dolinie œnieżnobiałej
I spojrzę znów ku niebieskim dalom,
Gdzie w gwiazdach ciemnych Ÿrenic się palš
Promiennozłote kryształy.
25.Po długiej walce dnia z nocš mrocznš
Czas dniowi przyznał wygranš.
Stu krtańmi zaraz koguty pocznš
W opłotkach ogłaszać rano.
Zerwę się, skoczę w ogródek mały,
Gdzie mi rosiœcie będš pachniały
Kwiaty do życia zbudzone.
Będę stał patrzac się w jej okienko:
Cóż to? — przyroda złotš jutrzenkš
Zalœniła mi przez zasłonę.
26.Oczy przecieram, podchodzę szybko —
Czy mi się nie przywidziało?
Moja dziewczyna jest tam za szybkš
Spowita zasłonkš białš.
Głowa na ršczce miękko spoczywa,
Z uroczych piersi fałdami spływa
Jasna jak miesišczek szata.
Nad niš — z jej wdzięcznych rysów zrodzony,
Lœnišc w aureoli rozsłonecznionej,
Anioł-stróż powoli wzlata.
27.IdŸ stad! — odzywa się do mnie w gniewie —
I więcej zbliżać się nie œmiej,
Bo piękno żyje tylko dla siebie
Spokoju zaznajšc we œnie.
Mnie tylko wolno patrzeć, jak cicha
Madonna w chwilach błogich oddycha
Mgłami sennymi spowita.
—Wybacz, nie mšciłbym jej spokoju,
Jest przyjaciółkš serdeczna mojš,
Lecz dzień w jej twarzy mi œwita.
28.Odszedłem z wiernš pamięciš swojš,
Co wiecznie teraz wspomina,
Jaki ma wyglšd anioł spokoju,
Jaka jest we œnie Maryna.
Sam własnym oczom nie wierzę — chyba
Że ta, przez którš patrzyłem, szyba
To było szkło zwiększajšce.
Była tak piękna w glorii cheruba,
Że oniemiałem: to moja luba
Czy ucieleœnione słońce?
29.Gdzie kryła czoło œnieżna koronka,
Włosów pasemka się wijš,
Kilka z nich na policzku się błška,
Kilka się złoci nad szyjš;
Chyba miłoœci bożek, trzpiot mały,
Zwabił je z wyżyn, by ocieniały
Ten najpiękniejszy z pejzaży;
I tak je umiał rozsnuć uroczo
Nad pagórkami piersi, że oczom
ródło rozkoszy się marzy.
30.Na prawym liczku, co za złe miało
Lewemu, że jak sułtan drzemało
Na miękkich poduszkach dłoni —
Na liczku, tym ogródku różanym,
Blask zórz rannych migały;
Jakby pod Sitnem w cieniu jabłoni,
Co chłodkiem tchnš w powietrzu nagrzanym,
Brzdšce wesoło biegały
Lub jakby dzieci krowy pasšce
Chciały motyla złowić na łšce.
31.Jak od łez sierot po ojca stracie
Kwiaty wzrastajš z mogiły,
Tak rzšdki włosków w żałobnej szacie
U jej dwu powiek strzeliły.
Nad czym bolejš? Że tamte zawsze,
Ich siostry dłuższe i kędzierzawsze,
Piękniejsze majš widoki?
O nie, radoœci im noc ukradła,
Gdy oczy, te ich jasne zwierciadła,
Okryła mrokiem głębokim.
32.Czyżby z ich żalu się naigrywał
Uœmiech? — Kto dojdzie przyczyny?
Może w œnie jakaœ farsa jaskrawa
Cieszyła serce dziewczyny
Lub wzrok czyjœ patrzšc w miłoœci strony
Wywołał go z jej zmysłów uœpionych
Na wargi lœnišce karminem —
Jedno jest pewne: biedak uœmieszek
Nie znajšc prostych do raju œcieżek
Zbłšdził w snów złudnych krainę.
33.Najdroższa, tyle masz siły młodej,
Nawet gdyœ snem zniewolona!
A gdy ożyjesz pełniš urody,
Jaki ja œmiałek pokona?
Powiedz mi, jakie, powiedz, aniele,
Sprzęgły się cuda w twym boskim ciele.
Czy ty œnisz i w dnia jasnoœci?
Czy nie œnisz oczy zmrużywszy we œnie?
Nie œnisz, gdy sen cię w ramiona weŸmie?
Czy œnisz wieczny sen młodoœci?
34.Odsłoń mi wreszcie, odsłon Maryno,
Kształtny piersi chram tajemny!
Od takich skarg, co z ust moich płynš,
Drgnšłby nawet słup kamienny!
Cóż, niech przed gwiazdš ludzie uklęknš,
Niech w głos się modlš — i tak jej piękno
Nigdy na ziemi nie goœci.
Lecz pomyœl, czy się od zórz promieni
Blada twarz różš nie rozpłomieni
I nie zrosi łzš miłoœci?
35.Niebo młodoœci mej niełaskawej
Zachmurzyły wichry srogie;
W snach otaczajš mnie straszne zjawy
Gaszšc œwiatła przed mym progiem;
Ze snu zbudzony wzrok duszy mojej
Widzi, jak przed nim dziko się roi
Nagich widziadeł gromada;
Wtem duch nadziei serce bogaci
Anielskim œwiatłem twojej postaci —
GroŸna czereda przepada.
36.Nadzieja — biednych wróg miłosierny,
Œwiatło ułudne z nieznanej strony,
Złych, nieszczęœliwych dni syn niewierny
I chwil szczęœliwych cień oddalony —
Tęsknotę, matkę własnš, uœmierca,
Kolebkę sobie czyni ze serca
I grób, gdy w serce się wemknie;
W płomieniu własnym potem się spali —
Mury piekła rozwali,
Lecz bram raju nie odemknie.
37.Wyrwij mnie z myœli, w pamięci zniwecz,
Zduœ serca najlżejsze drgnienie,
Zdepcz moich uczuć kwiaty łamliwe,
Rzuć w najgłębsze zapomnienie;
Niech nawet pieœni tej brzmienie zgłuszy
Twa władza — ciebie, miła, z całej mej duszy
Nie wydrš żadne anioły!
Gdziekolwiek zbiegniesz, gdziekolwiek będziesz,
Gdziekolwiek byœ mnie wygnała — wszędzie
Stanš miłoœci koœcioły!
38.Mnie nie przerazi, Maryno moja,
Œwiat burzy i zawieruchy
Ni œmiercionoœna, krwiš zlana zbroja
Ani wulkanów wybuchy.
Czekam spokojnie z czystym sumieniem
Na dzień, gdy zniszczš ten œwiat płomienie —
Spokój i w grobie zachowam;
Strzał twoich tylko lękać się mogę;
Gdy w odpowiedzi rzucisz „nie” srogie,
Runie mój œwiat pod tym słowem.
39.Serce nieczułe spokojnie mija
Kwiat kruchy zgnieciony nogš,
Żaden œwiat uczuć, miłoœć niczyja
Wzejœć w duszy dzikiej nie mogš.
Lecz ty — czy możesz, kwiecie dobroci,
Bez drżenia patrzeć się w twarz zgryzocie
Od łez palšcych jš bladej?
Ty — czyżbyœ mogła napoić wargi,
Pełne wiernoœci wyznań i skargi,
Straszliwym pucharem zdrady?
40.„Nie!” — Litoœciwe „nie” w odpowiedzi
Grzebie ból w piekieł pieczarze,
Przez burze życia bezpiecznie wiedzie,
Ku szczęœliwym dniom iœć każe!
O, nie ulegnie miłoœci siła
Jałowej œwiata otusze!
Nie! Choćby ziemia w pył się skruszyła,
Miłoœć ocali nam dusze:
Kiedy mam ciebie, ciebie, miła,
O nic się lękać nie muszę!
41.Mogę warg twoich nie zaznać wcale,
Mogę twej ręki nie dostać,
Mogę zbiec z żalem w najdalsze dale,
Mogę niekochanym zostać,
Mogę z pragnienia umierać co dzień,
Mogę krzyż wygnańca przyjšć,
Mogę w samotni marnieć jak zbrodzień,
Mogę nawet nie żyć żyjšc,
Mogę się zabić w gorzkiej potrzebie,
Nie mogę nie kochać ciebie!
42.Wierzcie mej pieœni, o przyjaciele,
Ziomkowie moi najdrożsi!
Najszczerszš prawdš z wami się dzielę,
Jak brat, gdy braci zaprosi.
Wierzcie, gdy zjawy cudowne tworzę,
Gdy słowa, barwy i dŸwięki mnożę,
By jš wyczarować wreszcie;
Cnota się rodzi w kolebce bogów,
Z niej boskoœć schodzi do waszych progów:
Chcecie jš poznać — uwierzcie!
43.Jest strefa, gdzie się boskoœć obleka
W słowa jasnoœci wysokiej;
Z jednej wyżyny w górach, z daleka
Głosem się niesie na stoki:
Biedny, kto ciszy słyszeć nie może,
Dla kogo wodš tylko jest morze
I tylko skałš sš skały! —
Œwiat niemy mówi… Słuchaj, co rzecze!
Wzrok mogš mieć myœli człowiecze…
One nie raz już widziały!
44.Jest strefa, gdzie się boskoœć obleka
W słowa jasnoœci wysokiej;
Z jednej wyżyny w górach, z daleka
Głosem się niesie na stoki:
Kto dał poczštek tych skał ogromom
I kto z nich górę usypał stromo
Aż ku niebiosom błękitnym?
Tych grot i urwisk spiętrzone mrowie
Budzšce grozę — prapraszczurowie
Przezwali piekielnym Sitnem.
45.Ten wierch to było piekło i matnia
Dla błędnych plemion pogańskich.
Nic w nim nie widzi era ostatnia
I człowiek z dolin tatrzańskich.
Lecz kiedyœ w wieku głodnym lub sytym
Stanie się jeszcze diabelskim szczytem,
Krwiš ludzkš czarno zakwitnie.
I będzie jeszcze dla czystych oczu
Dostępny, ludzie go oduroczš —
I znajdš niebo na Sitinie.
46.Teutońska zawiœć, gniew krzywooki
Sitnu częœć jego odebrał:
Szczyt niedaleki, choć i wysoki,
Miano „Paradis” wyżebrał.
To szczyt północny; wiec tylko wiara
Kornie za niego modlić się stara,
Żeby gniew boży uprosić;
Chcš go przesunšć wiatry z północy
Dmšc z całej siły i w dzień, i w nocy;
Tak wiara góry przenosi!
47.O dawnš sławę tych gór się otarł
Zachwyt mój w chwili wysokiej,
Gdy moja miłoœć — moja tęsknota —
Wzbiła się ponad opoki;
Wzbiła się, patrzy na miłe strony,
Na łški, miasta, na las zielony,
Patrzy œnišcymi oczyma.
Wtem kiedy wzrok ku szczytom wybiega,
Nieœmiertelnego ducha spostrzega,
Który ma postać olbrzyma.
48.Dziw, co za postać! Pewnie jest ona
Tych istot nadludzkich księżnš,
Które nam tajna kryje zasłona
Nad jasnoœciš niedosiężnš:
Chciałbym się zbliżyć ku niej i nie œmiem,
Raz mi niebiańsko, to znów boleœnie.
Jej œwiatło w oczy mnie razi!
Każdš myœl mojš zmienia w anioła:
Nie wiem, czy chylić nam przed niš czoła,
Czy jej swš miłoœć wyrazić.

(…)

65. Hron toczy mętne, burzliwe wody,
Północny wiatr chłodem wieje.
Nad brzegiem chodzi samotnik młody,
Chodzi, przestaje, łzy leje:
Pusto jest na tym œwiecie szerokim
I Ÿle, gdy wszędzie, jak sięgnšć okiem,
Trzeba wieœć żywot tułaczy.
A tę, dla której pragnšłby istnieć,
Dla nieprzejrzanej kryje zawistnie…
Jej z bliska już nie zobaczy!
66. Jego marzenia mknš lotem œmiałym
W najwyższe wszechœwiata sfery,
Myœl jego dšży za ideałem
W tęsknocie czystej i szczerej;
Ale los — tyran nieubłagany —
Nałożył mu ziemskoœci kajdany
W istnieniu ciemnicy głuchej;
A tę, ku której duch się wyrywa,
Której jak łaski w snach swoich wzywa,
Tę ukrył za gór łańcuchy.
67. Gdy jego skargi z dali ci jęknš,
Nie wiń go, aniele drogi:
W szczęœliwych godzin najżywsze piękno
Tyœ bogata, on — ubogi;
Twoi najbliżsi od trosk cię strzegš
I możesz w głębi serca czułego
Roić młodzieńcze sny swoje;
Jego prowadzš siłš tajemnš
Przez życia noc burzliwš i ciemnš
Duchów œwiata niepokoje.

(…)

256Żegnaj mi, złota góro, bšdŸ zdrowa,
Wysoka duszy opoko,
Przez całš wiecznoœć pamięć zachowa
Twój widok, co cieszył oko,
I w duszy, burzš życia znękanej,
Najboleœniejsze uœmierzał rany
Swojš jasnoœciš błękitnš;
To tam, gdzie w niebo zanurzasz skały,
Œniła się wielkoœć — mnie, jakże małej;
O, bywaj mi, moje Sitno!
257Żegnaj mi, Hronie, druhu serdeczny
Dni samotnoœci mej młodej!
Zakwitł miłoœci we mnie kwiat wieczny
W tej stronie, gdzie toczysz wody;
Wróżył mi sławę ich nurt przeŸroczy,
W ich bystrym biegu czytały oczy
Zrzšdzeń losu jasne słowa.
Rzeko, wsłuchany w twe wieszcze szumy,
Na brzeg siadałem pełen zadumy,
A teraz — żegnaj, bšdŸ zdrowa!
258Żegnaj, mój ludu, ludu kochany,
O którym œniła myœl krucha!
Żegnaj, pamiętaj, że ci pisany
Œwiat œwiatów — kraina ducha!
O tobie w duchu myœlałem stale,
Kiedy marzyłem o ideale,
Z tobš być wszędzie pragnšłem;
Syn twój chce twoje snuć zasmucenie,
Chce widzieć twoich sił żywe wrzenie,
Zwycięstwa laur nad twym czołem!
259Œwiat jeszcze, miła, obrzućmy okiem,
Miłoœci naszej gospodę,
Wspomnijmy jeszcze ziemi powłokę,
Skoro musimy z niej odejœć;
Pierwszych zaznaliœmy uciech na niej,
Jej pięknoœciami oczarowani.
Jej sny nam słodko się œniły.
Choć dusze często błšdzš w tym œwiecie,
Choć on ojczyznš goryczy — przecie
Nam, œmiertelnikom, jest miły!
260Pamiętasz, jasna, te cisze ciemne?
Pamiętasz te dni różowe?
Pamiętasz łšk tych dziwy wiosenne?
Pamiętasz chłodki lipowe?
Pamiętasz słodycz cudownej chwili,
Gdyœmy na ziemię niego zwabili
I gdy ucichły w nas bóle?
Pamiętasz wszystkie jasne istoty,
Które dzieliły nasze zgryzoty
I pocieszały nas czule?
261Czyżby to sławie — powiedz, kochany! —
Anioły hymny œpiewały,
Czy Panu niebios wielkie organy
Grajš podniosłš pieœń chwały?
Nie jest to giętkich strun zawodzenie
Ani piszczałek wieczorne brzmienie;
Tak struny skrzypiec nie dzwoniš!…
To eter, jego dal jaœniejšca,
Gdy palec wiecznych cnót o niš tršca,
Rozbrzmiewa rajskš harmoniš!
262Tu, w niebie miłoœć jak wietrzyk dŸwięczy
W duszach, co sš jej strunami;
Te srebrne struny w wiecznoœci tęczy
Mieniš się jak w harfy ramie
I — od jednego wieków bieguna
Po drugi biegun — gra każda struna,
Gdy wietrzyk wpłynie w ich pola.
Ich pieœń jedynie tutaj się słyszy:
Swój los szczęœliwy gra w niebios ciszy
Ta wieczna harfa Eola.
263Tu z blaskiem pięknie igrajš cienie
W œnieżnym wszechœwiata bezkresie;
Jak drogi łšczš ziemi przestrzenie,
Tak tęcza w tęczę tu pnie się,
Na czym się wsparły? Na oceanach,
Na niebach, górach, grodach czy łanach?
Tak tylko ludzie pytajš;
Tęczowe barwy to sš dusz szaty. —
Ach, miły, zda mi się, że zaœwiaty
Bez czerni się obywajš.
264Spójrz, droga, w bieli, co tak jaœnieje,
Niewinnoœć czysto się mieni,
A tu masz zieleń, która nadzieję
Kšpie w miłosnej czerwieni!
Tam poœwięcenie ogniem się złoci,
Tu kwitnie fiołek kornej dobroci
I cichych uczuć różyczki;
Lecz noc grobowa tu nie przenika —
W cieniu różowym, w œpiewie wietrzyka
Œpiš tutaj błogo duszyczki.
265Wam, co żyjecie jeszcze w ciemnoœci,
Niech służy rada przyjazna:
Wzleci w miłoœci Raj, kto miłoœci
Na ziemskim padole zazna.
I — czy goršco dziewczę polubisz,
Czy serce sławie jasnej zaœlubisz,
Czy będzie Ci wiedza droga,
Czy ku ojczyŸnie swój płomień zwrócisz,
Czy się w ramiona ludzkoœci rzucisz —
We wszystkim umiłuj Boga!
266Bóg jest miłoœciš, a miłoœć jego
To piękno, co w œwiecie żyje.
Ono i w locie pyłu drobnego,
I w locie duchów się kryje;
Czerp ze skarbnicy tej, czerp do woli —
Niechaj się młody twój duch wyzwoli,
Niech skrzydła sławy rozwinie;
Płoń tylko wiecznie w œwiętym zapale,
A nad otchłanie i nad Urale
Wzlecisz ku nieba wyżynie.
267Ty mnie na progu życia objęłaœ,
Ty uczuć mnie nauczyłaœ,
I potem w myœli je rozwinęłaœ;
W chłopcu mężczyznę zbudziłaœ.
Chcieliœmy życie osišgnšć wyższe,
I przez dni ziemskich burze i cisze
Doszliœmy do tej przystani;
Tš samš ambrš tu oddychamy
I miód pijemy z czary tej samej
Jednš miłoœciš spętani.
268A na to powie nam umysł œcisły:
W istotach dwu jedna miłoœć?
Podwójna jednoœć to sš wymysły,
Potrójna — wiary zawiłoœć…
A ty bez trudu z tego wybrnęłaœ:
Mnie siebie dałaœ, sobie mnie wzięłaœ,
W obojgu nas jedna miłoœć.
Tyœ jest mędrczyni, ludzka potrzebo:
Dałaœ nam jedno, miłoœci niebo,
I żyć nas w nim nauczyłaœ.
Gdybyœmy serca z sercem nie skuli
W tej dusz przedziwnej jednoœci,
269Gdybyœmy oków miłych nie czuli —
Nie czulibyœmy wolnoœci…
Zwišzanym uczuciami istotom
Niewolę w wolnoœć przemienia złotš
Narzędzie dwójjedynoœci.
Gdybyœmy się z tych więzów wyzuli,
Jak byœmy, chłopcze miły, odczuli
Szczęœliwoœć nieœmiertelnoœci?
270Żšdz ziemskich cnota serca się boi,
Drży, że jš brankš uczyniš;
Tutaj nic uczuć nie niepokoi,
Tu œwiętoœć jest zwycięzczyniš,
Tu jad podstępnej złoœci nie sięga,
Tu nie ma wstępu tajna potęga,
Którš belzebub wysyła;
Tutaj mi wszystko tobie najmilsze;
Tu czuję, wzruszam się, płonę, milczę
I mówię: jedyna, miła!
271Już słyszę głos: „Tam nie ma obršczek!”
Kto nieba zaznał, ten pojmie:
Nie trzeba alabastrowych ršczek
Zdobić w wiernoœci rękojmie!
Nie krzycz, mšdralo œlepy i płaski!
Widać, że chwały nadziemskiej blaski
Nigdy nie dotrš do ciebie!
Piękna się nie ozdabia w klejnoty,
Anielskiej cnoty — porękš cnoty!
Przeniewierców nie ma w niebie!
272Kpisz, mędrku, z takiej mglistej miłoœci,
Która pocałunków nie zna?
Gołšbkom cukrów ich nie zazdroœci
Œwietlana miłoœć nadgwiezdna:
Całus na ziemi — taić nie muszę —
To tylko czasem zadatek wzruszeń,
Czasem ust zwykłe spotkanie;
A tutaj pocałunek miłoœci
Odkrywa wszystkie Ÿródła błogoœci
I trwa, i trwa nieprzerwanie!
273Wy w dole, też szczęœliwi jesteœcie,
Gdy w snach za pięknem tęsknicie:
Przez biały dzień uczucie to nieœcie,
Niech się nie zetli o œwicie!
Duch wielki snów swych się nie zapiera,
Na bramy sławy i w dzień naciera,
Aż wreszcie się otwierajš;
Lecz ten jest tak jak my najszczęœliwszy,
Kto padół udręk przezwyciężywszy
Zażywa rozkoszy raju.
274Czy żyjš, miła, w twojej pamięci
Tamte niebiańskie godziny,
Gdy do utraty tchu uœciœnięci
Œniliœmy rajskie krainy?
Tak, tam gdzie chyży czas rzšdzi wszystkim,
Tam, w œwiecie rozstań, tam sš uœciski
Pełne rozkoszy płomiennych;
Tutaj uœcisków się nie zaznaje,
Tu serca biorš siebie nawzajem
W uœcisk wieczny i niezmienny.
275Ach, dusza moja dziœ wniebowzięta
Na skrzydłach uczuć ulata;
Gdy sama dnieje, już nie pamięta
O was, przykre mroki œwiata!
Wiecznoœć mi swoje zasłony zrywa,
Duch mój dziedziny własne odkrywa
Mknšc orlim lotem swobody;
Ku spokojowi przez burze ziemskie
Uniosła miłoœć serce zwycięski,
Ku Bogu od bóstw przyrody.
276A w niebie całym prorocze psalmy
Œpiewajš anielskie chóry,
Wieszczš, że zdejmie Czas tryumfalny
Z dusz ludzkich ostatnie chmury.
A w niebie całym przez wszystkie wieki,
Niby fal złotych kipišce rzeki
Brzmi chwały pieœć nieustanna:
To w blasku glorii błogosławieni
Pod tron najwyższy zanoszš pienia;
Bóg jest miłoœciš! Hosanna!
277Nie płaczcie, perły łez ziemi niskiej,
Że œwiat wasz miłoœci nie ma.
Tu wyœpiewuje psalm za was wszystkie
Ta miłoœć, co tam jest niema:
Każda duszyczka, którš żal przejmie,
Z ziemi zawodzi w tym œpiewnym sejmie,
Z siedliska bólów serdecznych!
Więc płaczcie, płaczcie, bo tu zagoœci,
Łza, która płynie z oczu miłoœci —
Tu ma zdrój rozkoszy wiecznych!
278Kolebkę naszych uczuć, Maryno,
Ziemskie chaty kołysały…
Dzieci smakujš radoœć jedynš,
Co z mlekiem matki wyssały:
Uczucia w niebo skarb ten uniosły
I zażywamy błogoœci wzniosłej
W tej szczęœcia krainie złotej.
Ach, bylibyœmy niewdzięcznikami
Gdybyœmy mogli — szczęœliwi sami —
Patrzeć na matki zgryzoty!
279Dajcie nam skrzydła, anioły sławy!
W doliny ciemne zlecimy
I każdy dom na ziemi plugawej
W œwištynię uczuć zmienimy!
Chwały uczyło się serce w niebie
I nie chce mieć jej tylko dla siebie —
Na ziemię chce nieœć tę chwałę;
Marna to rosa, co nie ożywia,
Szczęœcie, co innych nie uszczęœliwia,
To szczęœcie niedoskonałe.
280Czegóż to jeszcze, miła, pragniemy?
Wszystkoœmy już osišgnęli!
Czemu nas cišgnie w niziny ziemi?
Przecież już nic nas nie dzieli!
To serce każe nam się tam zjawić,
Bo choć możemy los błogosławić,
Œwiat nie zna naszego nieba;
Gdy nasza miłoœć œwiat rozpromieni
I we wszechmiłoœć na nim się zmieni,
Nic już nie będzie nam trzeba.
281Duch nasz ołtarze sobie tam wzniesie,
wzruszenia trwałe ołtarze,
gdzie spłynš kwiaty jasnych uniesień
i ciche modlitwy marzeń.
Gdzie — póki iskra naszej miłoœci
Nie rozpłomieni całej ludzkoœci —
Klęczeć na modłach będziemy.
A gdy już ziemskoœć w tym ogniu zgorze,
A œwiat się zmieni w twój koœciół, Boże,
Przed złoty twój tron przyjdziemy.
282Uœciœnij mnie, uœciœnij mnie, tkliwa!
Z drogi, planety i chmury!
W bój, w bój uczucie œwięte nas wzywa,
Natrzemy na wroga z góry!
Gniewy miłoœci, miłoœci gniewów!
Cnoto, nadchodzi dzień słodkich œpiewów!
W przeszkody uderzmy gromem!
Serca niczego się nie ulęknš,
Stań tylko przy nas ty, wieczne piękno,
Ze swej potęgi ogromem!
283Witaj nam, Sitno! Tatry, witajcie!
Ty, bystry Wagu, ty Hronie!
Znów jeden œwiat stworzymy — podajcie,
Podajcie nam swoje dłonie!
Witaj, Ładogo, głębino Sawy,
Witajcie, brzegi Wisły, Wełtawy!
Chcemy uœcisnšć się z wami!
I wy, równika skwarne manowce.
I wy, biegunów wielkie lodowce!
Pozdrówcie nas odezwami!
284Ojczyzno moja, i cóż ty œpiewasz?
Faustów piekielne wybryki?
Czy Achillowe gniewy rozsiewasz?
Lot ciemny syna Korsyki?
Ułudne zamki Donkichotowe?
Mesjady cienie pozagrobowe?
Prozę ubierasz w rym ciasny?
Zostaw te pieœni bardom sędziwym!
Nadziejš nowš, marzeniem żywym
Niech zabrzmi twój lament jasny!
285Ech, któżby u nas pisał satyry?
Któżby œnił o prozie szarej?
Któżby opiewał cne bohatyry?
Któżby wskrzeszał bóstwa stare?
U nas się kocha! Chłopak dziewczynę,
Syn spracowane ręce matczyne,
A ziomek ziomka całuje;
Tu piękno piękno szczerze miłuje,
Tu honor honor wyzywa czynem,
Boskoœć się w Bogu raduje!
286Czy mam opiewać to, co już ginie,
co na œmietniskach Tatr gnije?
Martwy niech się lubuje w padlinie,
Niech kocha życie, kto żyje!
Podłoœć człowiecza, zawiœć i sknerstwo,
Języków gadzich jad i bluŸnierstwo,
Padalcza przyziemnoœć ludzi,
Małostkowoœć jazgot niezmienny
W niebie wysokim duszy płomiennej
Odzewów dŸwięcznych nie budzi.
287Wcale nie pragnę, ojczyzno miła,
Abyœ się w Olimp zmieniła,
By córę ludzkš tajemna siła
Rysów ziemskich pozbawiła!
Nie można kochać mistrzów hypnozy,
Somnambulików czcić w chwili grozy —
Nawet cud może przerażać;
Wielkie udręki małej goryczy,
Grzeszne porywy uczuć dziewiczych
Można kochać i poważać.
288Maryna! Niš przejęty milczałem,
jš œpiewałem nieustannie!
I choćbym œpiewał trzy życia całe,
Pieœń ta bez końca zostanie!
Jak wietrzyk, który w murach Devina
Słabiutkim szumem dzieje wspomina,
Tak w œwiecie ta pieœć rozbrzmiewa.
Ale nie œpiewać ja już nie mogę…
Z że pięknoœci nie œmiem wejœć w drogę,
Więc milknę… Dziœ ona œpiewa!
289Œpiewa! Jej œpiewu œwiat nie usłyszy,
Woła ten głos w puszczach œwiata;
I we mnie gaœnie, dogasa w ciszy
Jak na ołtarzu obiata;
Nie! Niby wicher wieje przeze mnie,
Œwiat mego życia dršży tajemnie,
Myœlami moimi władnie,
Toczy się przez nie niby wir rzeki,
Szumi dokoła — w końcu na wieki
Zagłuchnie w mej duszy na dnie.
290W nas bowiem roi się, lœni, przelata
Wizji osobliwe mrowie;
A wybujałe potęgi œwiata
To dzieci własnych katowie;
A życia tego wiatr lodowaty
Zmiata sprzed oczu pięknoœci kwiaty,
Raj czystych uczuć roztršca:
A niech tam! Skoro to wola boża,
Niech dusza zmieni się w jeden pożar
Jak ongi Moskwa płonšca.
291Maryno moja! Jesteœmy przecie
Niby te boże płomienie,
Niby te kwiaty w oziębłym œwiecie,
Niby te drogie kamienie;
Padajš gwiazdy, i my padniemy,
Uwiędnš kwiaty, i my zwiędniemy,
Klejnoty ziemia przykryje;
Ale te gwiazdy kiedyœ jaœniały,
Cudowne życie te kwiaty miały,
A diament w ziemi nie zgnije!

tłum. Józef Waczków


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (1 votes, average: 5,00 out of 5)

Wiersz Maryna - Poezja słowacka