Polska poezja

Wiersze po polsku



Huśtawka

Tknięcie czubkami palców potrafiło – gdy już
Nadało ruch – rozhuśtać cię równie wysoko,
Jak mocne pchnięcie w plecy.
I prędzej czy później
Wszyscy uczyliśmy się sztuki wzlatywania
W niebo, chyląc się naprzód i w tył w otwartej stodole,
Odpychając się stopą, tnąc jak scyzoryk powietrze.

*

Nie Fragonard. Nie Brueghel. Raczej coś z Hansa Memlinga:
Światło nieba odbite od zielonej trawy,
Nad żywopłotami, polami, wrota stodoły jak usta
Otwarte w olśnieniu słońcem i oczekiwaniu, sterta
Słomy na ściółkę wznoszącą się z boku, jak w szopce,
Gdzie i przód, i tył sceny czekają na swoich aktorów.
I wreszcie, pośrodku sceny, sama huśtawka, pętla
Z siedzeniem ze starego, przekrzywionego worka:
Zupełnie nieruchoma, zwisająca jak lina z bloku,
Przynęta spuszczona z nieba, pokusa wzlotu duszy.

*

Mimo wszystko woleliśmy to, co przyziemne. Choćby
Ją, kiedy rozsiadała się majestatycznie
Jak cesarzowa, kiedy zanurzała opuchłe stopy –
Wpierw jedną, potem drugą – w emaliowanej miednicy
I dokarmiała ją co pewien czas obfitym
I parującym łukiem z imbryka, który stał obok.
Plusk był dla naszych uszu muzyką, jej uśmiech
Przynosił ulgę. Blasku, jakim niegdyś
Bogini ozłacała swoją ulubienicę
Wychodzącą z kąpieli – tego było trzeba:
Także świeżego płótna i posług orszaku,
Procesji i podziwu. Zamiast tego – brała
Zrolowaną pończochę, wciągała na stopę, jak życie,
Którego nie chciała zawiesić, chociaż do niego nie była
Przeznaczona. Raz, gdy już wyszorowała miednicę,
Usiadła na huśtawce, aby na sprawić przyjemność:
Nie wyglądała ani jak ktoś nie na swoim miejscu,
Ani jak ktoś w swym żywiole – raczej jakby przez chwilę uległa
Pokusie, wpół odzyskując coś, co było już wpół zgubione.
Wiedzieliśmy instynktownie: trzeba ją pozostawić w spokoju.

*

Aby rozhuśtać się samemu, trzeba było
Wprząc w sznur własne siedzenie, naprzeć nim na pętlę,
Aż powróz się naprężył, cofnąć się na palcach
I z wszystkich sił odepchnąć, wyrzucając w przestrzeń
Nagromadzoną w krzyżach moc. Głowa nieomal
Zamiatała klepisko, cała stodoła skrzypiała.

*

I nauczyliśmy się sztuki wzlatywania
W niebo. Podmiejskie łąki zbiegły się w lotniska,
Hiroszima odjęła wagę ludzkim kościom,
Concorde z dziobem na kwintę odlatywał w ciepłe
Dni przyszłości. Co zatem dawało nam prawo
Do zostawania w tyle, wbrew wszystkiemu?
Wbrew
Wszystkiemu, szybowaliśmy poza i ponad nas samych,
Nad krokwie ćmiące bólem w naszych łopatkach, nad
Gałęzie gnące się w naszych ramionach.

Przełożył Stanisław Barańczak


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (1 votes, average: 5,00 out of 5)

Wiersz Huśtawka - Seamus Heaney