Gawęda o miłości ziemi ojczystej
Bez tej miłości można żyć,
Mieć serce puste jak orzeszek,
Malutki los naparstkiem pić
Z dala od zgryzot i pocieszeń,
Na własną miarę znać nadzieję,
W mroku kryjówkę sobie wić,
O blasku próchna mówić „dnieje”,
O blasku słońca nic nie mówić.
Jakiej miłości brakło im,
Że są jak okno wypalone,
Rozbite szkło, rozwiany dym,
Jak drzewo z nagła powalone,
Które za płytko wrosło w ziemię,
Któremu wyrwał wiatr korzenie
I jeszcze żyje cząstkę czasu,
Ale już traci swe zielenie
I już nie szumi w chórze lasu?
Ziemio ojczysta, ziemio jasna,
Nie będę powalonym drzewem.
Codziennie mocniej w ciebie wrastam
Radością, smutkiem, dumą, gniewem.
Nie będę jak zerwana nić.
Odrzucam pustobrzmiące słowa.
Można nie kochać cię – i żyć,
Ale nie można owocować.
Ta dawność jej w głębokich warstwach…
Czasem pośrodku drogi stanę:
Może nieznanych pieśni garstka
W skrzyni żelazem nabijanej,
A może dzban, a może łuk
Jeszcze się w łonie ziemi grzeje,
Może pradawny domu próg
Ten, którym wkroczyliśmy w dzieje?
Stąd idę myślą w przyszłe wieki,
Wyobrażenia nowe składam.
Kamień leżący na dnie rzeki
Oglądam i kształt jego badam.
Z tego kamienia rzeźbiarz przyszły
Wyrzeźbi głowę rówieśnika.
Ten kamień leży w nurcie Wisły,
A w nim potomna twarz ukryta.
By na tej twarzy spokój był
I dobroć, i rozumny uśmiech,
Naród mój nie żałuje sił,
Walczy i tworzy, i nie uśnie.
Pierścienie świetlnych lat nad nami,
Ziemia ojczysta pod stopami.
Nie będę ptakiem wypłoszonym Ani jak puste gniazdo po nim.