Jokohama
Tam, gdzie pod żaglem polarnym płynie Daleki Wschód,
gdzie jak w słonecznej banderze, morze i niebo się łączy,
wylękłą Jokohamę w snach dręczy zmora wód –
zgrzybiały Fudźi-Jama, w morzu ukryty Japończyk.
I słyszy Jokohama głuchy, stłumiony huk,
jak gdyby tupot podziemny lub wielką bitwę gdzieś blisko,
jak gdyby druzgotane piętami olbrzymich nóg
waliły się drapacze nieba w San Francisco.
Wsłuchana w ziemi tępy, monotonny rytm,
wytęża morskiej latarni oczy wyblakłe i szklane
i widzi na czarnych morzach lądów płynące kry –
Japonie i Europy – zastygłe jak Herculanum.
A my, wpatrzeni w ciemność, wsłuchani w obroty gwiazd,
czując drżenie tej ziemi, słysząc jej oddech ciężki,
w piersiach nosimy ognie i depcąc kratery miast,
rozpalamy ogromny wulkan kuli ziemskiej.