Polska poezja

Wiersze po polsku



Żelazo

Wszyscy miewamy takie okresy

Kiedy postanawiamy gniewnie rzucić rękawice wszystkim

I wszystkiemu

Najpierw stwierdzamy, ze trzeba dojść do formy.

Znowu machamy hantlami, targamy żelazo,

A nasze zwiotczale mięsnie z ociąganiem na to reagują.

Potem znów zaczynamy

Pokazywać się w najgorszych

Mordowniach,

Cichutko sobie siedzimy, czekamy

Aż napatoczy się kłopot, wyzywamy

Go, żeby pokazał twarz

No i wreszcie zjawia się pod

Postacią jakiegoś nędznego

Pijanego

Flejtucha

Z piachami jak młoty.

Wynika

Nieporozumienie,

Wychodzimy na dwór, no i jazda:

Pieść o kość,

Wciągamy brzuch,

Walimy prostym

Z barku,

Stękamy

Wciągamy powietrze,

Strząsamy z siebie ciosy,

Zarywamy się stopami w ziemie,

A pijany wrzesz cacy tłum

Dyszy, spragniony czyjegoś

Czyjegokolwiek

Końca.

Sprawdzasz tych młotów

Jednego po drugim

I u niektórych stwierdzasz

Braki, ale

Na szczęście nie u

Wszystkich.

Upadłe damy uwielbiają

Walecznych

Mężczyzn.

W półmroku twojego

Pokoju

Będę się wślizgiwać

Podniecone twoim

Tępym

Męstwem

Ale wkrótce

Zaczną

Wysysać z ciebie

Niezależność;

Cierpliwością

Podstępem

Będą próbowały zawładnąć tobą

Na zawsze

I w końcu ci młotowaci pijacy

Wypadną

W porównaniu z nimi

Nieszkodliwie i

Blado.

No i pewnej nocy

Siedzisz

W swoim tanim pokoju

Hotelowym

Z

Ta czy tamta

I ona ci opowiada

Jakie miała nieszczęśliwe dzieciństwo albo

Jak kiedyś

Sama jedna przejechała stopem

Przez

Nieujarzmiona Amazonie

I nagle uderza cię jak

Z kopa w bebech:

W co ja się w ogóle wpuszczam

I dlaczego?

No i przestajesz targać

Żelazo a te

Czy tamta rzucasz albo jeszcze

Lepiej pozwalasz, żeby to ona

Cię rzuciła.

A potem rzucasz w diabły ten swój chybiony plan.

Schodzisz z areny, na której

Cos widocznie chciałeś sobie udowodnić;

Na takiej arenie

Nie udowadnia się

Niczego istotnego.

To tylko

Próżność napycha swoje

Własne opuchnięte

Ja.

Wycofujesz się,

Przegrupowujesz.

To łatwe.

Miesiąc później w

Publicznym miejscu

Jakiś bykowaty cham

Szturcha cię

Łokciem, się

Pcha.

Dokądś się spieszy

A ty

Trochę mi

Zawadzasz.

Ściągasz na siebie

Jego wzrok.

„przepraszam, stary”

Mówisz. „nic ci się nie stało?”

Ma zagwozdkę, nie

Rozumie, co jest

Grane.

No i dobra.

Czlowiek musi zatoczyć koło,

W końcu wrócić tam, gdzie

Był przedtem.

Czasem chwile to

Trwa.

A czasem może w ogóle nie da się

Zrobić.

Ale odkąd

Wreszcie tego dopiąłem, odkąd

Wrócił mi rozsadek i przestałem świrować,

Kobiety

Są piękniejsze,

Pokoje większe i bardziej widne,

A ja ani jednych, ani drugich właściwie nie

Szukałem

Same mnie w końcu

Znalazły.

Oczywiście wciąż jeszcze

Zdarza mi się rzadka

Od przypadku do przypadku

Targać żelazo;

Stare nałogi miewają

Równie twardy żywot

Jak

Starzy faceci.


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 3,50 out of 5)

Wiersz Żelazo - Charles Bukowski