Polska poezja

Wiersze po polsku



Echo hejnału

Tatry! wy niezgłębione otchłanie Prawiecznej niewiadomej Duszy!
strażniki piekła mego, grozicie krawędźmi skał!
Księżyc tu mnie rozskrzydla i więzy moje kruszy,
tu idę w Dantejski szał!
Tu zapada wzrok mój w czeluście Gehenny,
szumią nade mną puszcze olbrzymiej Nietoty;
Murań w koronie, jak Sezam tysiącpromienny,
obłoki lotne – hufiec Cherubimów złoty!
Tu jestem z mą zagadką… (wóz bohatera wspiął się na mury
przeznaczeń!) –
Wchodzę w ciemne komory, gdzie złoto krwi pleśnieje w cieniu…
Mam tysiąc zamków, a każdy jest księgą coraz głębszych znaczeń –
i żyję w wiecznym płomieniu.

Rozwieram bramy Ornaku – idę w tych grot kolumnady…
Hejnałem mógłbym zbudzić Królewnę i jej wojowniki –
lecz mą harfę oplotły straszne, dziwne gady,
które już znał Herakles… Księżyc, jak wieszczy Walmiki,
świeci w toń moją – – w toń morza….Tam wicher zdruzgotany
dawnego Boga – – –
– – – – – – – – – Polska zginęła w przepaściach, szła na takie słońca,
wywiodła z raju tak wielką miłość ku Mroczni niezbadanej,
że teraz musi – Nike tęczująca,
rozwiawszy pióra, lecieć w Wiecznych Burz płonący stos,
na gór tych najwyższy wirch… tam ujrzy Drogę Jedyną z niezmiernej
oddali,
tam już Jej nie dosięgnie maczugą zły, potworny starzec – Los,
tam pójdzie w mroku bezmiernym i Wiedzę ostatnią wśród gwiazd
wykrysztali!
– – – – – – – – – – – – – – – – – –
Z tatrzańskich źródeł wyniosłem wam pieśń – niech idzie!
nie wierzę już w naród, który mogilna żre pleśń –
lecz wierzę w wirchy Świateł, większe od gór Hiamawatu!
Z doliny nędzy – – gór wschody ku słonecznej wiodą was Izydzie…
miliony gwiazd w tym Kościele zaiskrzą całemu wszechświatu!

Tam zorze Sybiru, katorga (w krainy te wwiódł was Anhelli!)
lecz mórz mojej rozpaczy nie zwiedzał nigdy Jan z Kolna, –
gwiazd mych nie mierzył Kopernik! w milczeniu wiecznych wierzchołków
odkryłem Wam ten kraj, gdzie tylko dusza żyć może tam wolna,
mroku mojego nie zniesie czerń błotnych pachołków.
Lśnią karawany słońc! – wciąż wyższe – promienistsze słońca!
Na wolność!
– – – Mam wyznać? ludzie zdają się mi glisty
marnymi, które świdrują mogiłę…
– – – Mam wyznać? trzeba im chlewu, a nie gór z dyjamentów!
żadna pierś nie zdoła oddychać tam, gdzie duch wieczysty
wyszedł z swych urojeń, ambicyj – i trwożnych miłosnych zamętów…
Mógłbym z teraźniejszości szydzić – i strącać kamienne lawiny,
bo nienawidzę podłej wciąż przed Jaźnią zdrady – –
(uczcijmy – Judasza!) –
bo nie ma gorszych głupców ni gorszej przewiny,
niż twierdzić, że w nas jest Polska! gdzie my prosperujemy – tam Ona
zginęła!
Ta ziemia – Matka Boża, cięta od pałasza,
nie dozna – Zwiastowania! czyż dziw, że brama się Ornaku zmknęła,
gdy wszelkie padło dziś ma się za Mesjasza!
Ten, co za miliony walczy – Duch piorunowłady:
Lucifer, Światowid, Agni, Angramajn – – niezależny
od ludzkich kiepskich przemyśleń i niewiar! – –
Już dość! drwię z waszych smaków! – –
Na harfie mej gady
zbyt Wami się troszczą!… Idę… Któż ze mną? niech będzie
Ten puklerzny,
bo ja go nie oszczędzę! – – nieraz będę wlókł, jakby trup
Hektora – –
(Nie mam porównań, bo któż się znęcał tak nad Poloniuszem?)
Rozwieram Wam pustynię w ciszy wielkiego wieczora,
urzeczone księżycem, jak skarabeuszem,
boskim i cichym: te góry, lodowce, wyjące wśród czeluści, morze…
Idę na ucztę Genezis! wam hasło rzucam: – imię mu – Bezdroże!


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 5,00 out of 5)

Wiersz Echo hejnału - Tadeusz Miciński