Polska poezja

Wiersze po polsku



„Błogosławieństwo”

Gdy zrządzeniem wyroków wyższych, niezbadanych
Ujrzy światło Poeta w tym trudów padole –
Matka szalona miota z ust trwogą wezbranych
Bogu, co ją pociesza, bluźnierstwa i bóle:

-„Ach, czemuż nie wydałam na świat gada raczej,
Niźli swą piersią karmić tę oto poczwarę!
Przeklęta nocy szału – zarodku rozpaczy –
Gdy łono me poczęło tę za grzechy karę!

Mnie między niewiastami do tej roli sprośnej
Obrałeś, bym się męża stała obrzydzeniem –
A nie mogę na ogień, jak karty miłosnej,
Rzucić tego potworka, co mej sławy cieniem.

Mściwą ręką dotknąłeś me łono matczyne –
A ja twą złość odwrócę na twe pokaranie
I bezlitośnie skręcę tę nędzną krzewinę,
By nie rozkwitły pąki jadowite na niej!”.

Tak własnej nienawiści złą pianą się truje
I, na światło przeznaczeń wiekuistych ciemna,
Sama w głębiach Gehenny swej duszy gotuje
Narzędzia męczarń dziecka ta matka przyziemna.

Lecz pod pieczą Anioła, danego przez nieba,
Wydziedziczone Dziecię do słońca się zrywa –
Z prostej wody krynicznej, z powszedniego chleba
Nieśmiertelną ambrozję i nektar dobywa.

Igra z wiatrem, co wieje, z obłokami gada,
Upaja się, hymn nucąc o krzyżowej drodze –
Tak, że Duch, co go śledzi, kroki jego bada,
Łzy ma w oczach, gdy widzi tę jasność w niebodze.

Gdzie się z miłością zwróci, niechęcią go darzą,
Albo też, ośmieleni tym, że taki cichy,
Ludzie zimno próbują, czy bólem twarz skażą,
Promienną – ćwicząc na nim okrucieństw zmysł lichy.

Do chleba mu i wina z zawziętością mściwą
Dosypują popiołu garście – albo plwają;
Odrzucają z odrazą – szczerą czy fałszywą –
Czego dotknął; stóp jego ślady omijają.

Wielbiona żona głosi w ulic wszystkich rogach:
„Skoro boską mą piękność zwą jego kancony,
Przeto, na starożytnych wzorując się bogach,
Słuszna jest, że się każę ozłocić jak one;

Więc kadzidłem i myrrą upajać się będę.
Na klęczkach składanymi mięsami i winem,
Aż obyczajem boskim krwawą moc zdobędę –
By serce co ubóstwia, hołd złożyło czynem!

Bo gdy znudzą te hołdy, farsy i pokłony,
Dłoń moja nań pieszczona, ale silna spadnie,
I paznokcie różowe, niby harpii szpony,
Do serca jego drogę utorują snadnie:

Jak pisklę, trzepoczące w dłoni przy ujęciu,
Wyszarpię z jego piersi serce, krwią broczące.
I, chcąc uciechę sprawić lubemu zwierzęciu,
Z pogardą na żer cisnę je – ciepłe, dymiące!”.

W Niebo, gdzie koło tronu z słońc płoną gromnice,
Poeta jasny wznosi dłonie rozmodlone –
Zaś rozległe górnego ducha błyskawice
Zasłaniają mu złości wybryki szalone:

-„Bądź błogosławion, Boże, co zsyłasz cierpienia,
Jako szczytne lekarstwo na nasz brud i grzechy –
Tę najprzedniejszą szkołę ogniową sumienia,
Która wyrabia silnych na wzniosłe uciechy!

Wiem, dla Poety miejsce Ty chowasz poczesne
W kadrach błogosławionych twych świętych Legionów,
Bowiem tam nań czekają gody nie doczesne
Pośród Cherubów, Mocy, Panowań i Tronów.

Wiem, że cierpienie tytuł szlachectwa jedyny –
Straszny piekłu, doczesnej nie żądny zapłaty;
Że, aby spleść mój wieniec – mistyczny, bez winy –
Trzeba by wszystkie czasy powołać i światy.

Jednak, gdyby Palmiry kosztowności dostać,
Nieznane dobyć kruszce z ziemi – perły z morza –
Twą ręką osadzone nie mogłyby sprostać
Memu wieńcowi, co go z olśnień utka zorza;

Bo on uwity będzie z najczystszego brzasku,
Ze świętego ogniska przedwiecznych promieni –
A tych oczy śmiertelne w najwyższym blasku
Są mizernym odbiciem w doczesnej przestrzeni!”.

tłum. Bohdan Wydżga


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (1 votes, average: 5,00 out of 5)

Wiersz „Błogosławieństwo” - Charles Baudelaire