Wieczór zimowy
Mroźne powietrze w szklanej klatce stoi
Wądołem ulic przemykają ludzie
Śnieg pod butami charcze trupio chory
Bezkrwiste gwiazdy toną w jamach studzien
Uśmiech odpłynął lśnią jeszcze żagielki
Motyl śpi w niszy dębowego stołu
Gdzie gwóźdź wygięty na wypadek wszelki
I pająk drzemie na pajęczym polu
Skazańcy drzewa kajdankami dzwonią
Kiosk pięść zacisnął skostniałą na kamień
Ścian masy białe pękają i toną
I śnieg wyrasta w szary tynków szaniec
Odpłynął oczu afrykański lazur
I biust odpłynął ostrokrzew forsycja
Tam-tamy milczą bo dziki zwierz mrozu
Zdusił i pożarł krwiste mięso życia