Z Nie wierzę w nic
***Gdybym mógł sobie wybrać***
Gdybym mógł sobie wybrać smierć podług mej woli,
chciałbym z wolna utracać świadomośc istnienia,
przestawać czuć, co rozkosz przynosi lub boli,
i pogrążac się w cichą otchłań zapomnienia.
***Gwiazdy są dla mnie jako modre kwiatki***
Gwiazdy są dla mnie jako modre kwiatki
niezapominek posiadanych na grobie
straconej wiary… tak dzieci w żałobie
w kwiaty pamięci stroją grób swej matki.
***Dusza ma, która więcej w wnętrzu swoim tworzy…***
Dusza ma, która więcej w wnętrzu swym tworzy,
niż z zewnątrz siebie bieże: coraz niżej tonie
w jakieś bezdenne głębie, coraz szrsze błonie
widzi przed sobą puste, głuche i bez zorzy.
Gdy dusza ma w te głębie pogrąży się bez dna,
gdy wejdzie na te błonia bez czasu, bez końca:
słucham, ale głos żaden uszu mych nie trąca,
patrze, lecz bezmiesięczna mi noc i bezgwiezdna.
Dusza ma leci kedys poza obręb bytu,
w jakąś rozwiej przestrzenną, cichą i zamgloną:
Nirwana świat mi szarą okrywa zasłoną
i wszystko się pogrąża w otchłań niebytu.
***Widokiem ludzi przerażony co dnia…***
Widokiem ludzi przerażony co dnia,
na których ciężar nieszczęścia upada,
jak twardych, kamieni kaskada
z urwisk lecąca górskich na przechodnia:
kiedy noc wejdzie nad świata ogromem
i usta życia gorliwie oniemi,
pragnę zapomnieć o wszystkim na ziemi
i w odrętwieniu spocząć nieruchomem.
Wówczas mi dziwny kraj się czasem marzy:
przestrzenie w bezkres rozciągnięte, mroczne,
nad nimi niebo szare, bezobłoczne,
bezruch martwoty i cisza cmentarzy.
Na tych przestrzeniach głuchych obok siebie,
w białych całunów posę[pnej odzieży,
tłum kształtów, jakby ludzkich cieni leży,
z oczyma w ciemnym utkwionym niebie.
Tłum tych leżących mar co chwila rośnie,
a każda nowo przychodząca, blada,
jak człowiek, drogą zmęczony, upada
na ziemię dziwnie chciwie i radośnie.
***Dziś***
Dawniej się trzeba było zużyć, przeżyć
by przestać kochać, podziwiać i wierzyć;
dziś – pierwszenasze myśli są zwątpieniem,
nudą, szyderstwem, wstrętem i przeczeniem.
Dziecie krytyki, wiedzy i rozwagi,
cudzych doswiadczeń mając pełną głowę,
choćby nam dano skrzydła Ikarowe,
nie mielibyśmy do lotu odwagi.
My nie tracimy nic, bosmy od razu
nic nie przynieśli – i tylko nam bywa
tak źle, że nazłe brak wyrazu,
a serce peka w nas i we krwi pływa.
***Któż nam powróci…***
Któż nam powróci te lata stracone
bez wiosennego w wiośnie życia nieba?…
Wołają na nas, że w złą idziem stronę,
precz o świt troskę rzucając powinną,
a czy pytają się nas, co nam trzeba
i czyśmy mogli obrać drogę inną?
Kto z was policzył te gorzkie godziny
daremnych pragnień, żrących naszą duszę?
Kto zmierzył smutku naszego głębiny
bez dna i brzegu? Kto wie, jakie ducha
niepodległego straszne są katusze,
gdy zerwać swego nie może łańcucha?
Spójrzcie nam w mózgi – – zgryzły je, strawiły
wrodzone ludziom daremne pragnienia.
Wołacie na nas: „Jestesmy bez siły,
dajcie nam słowa wiary i otuchy” – –
A nam któż daje słowa pocieszenia?
A któż mdlejące nasze wzmacnia duchy?
Któż nam powróci te lata stracone
bez wiosennego w wiośnie życia nieba?…
Chcecie w nas widzieć dźwignię i obronę,
żądacie od nas zbawień i pomocy,
lecz my, z waszego wykarmieni chleba,
jak wy, nie mamy odwagi i mocy.
***O melancholio***
O melancholio! Ty duszo mej duszy!
Wychodzisz ku mnie z ciemnej lasu głuszy,
z szumu potoków dźwigasz się powoli,
w smutnym mię witasz pokłonie topoli,
z łanów słonecznych płyniesz ku mnie z mgłą
i z toni wodnych, co wśród wiklin śpią.
gdzie się obrócę, gdzie pójdę, gdzie stanę,
widzę cię: w morską nurzysz mi się pianę,
w jeziorach błyszczysz i w wulkanach swiecisz,
nad pałacami miast ogromnych lecisz
i w tłumie ludzi idziesz za mną w ślad – –
wędrujesz za mną wszędy, w każdy żwiat.
I wszystkie czyny świata przez zasłonę
twą widzieć muszę, aż oczy znużone
w powieki kryję i głowę znużoną
na twe milczące, mgliste kładę łono,
jak na kobiety łono, chociaż wiem,
że mi krew zmieni w piołun swoim tchem.