Polska poezja

Wiersze po polsku



Obłoki nad miastem

Przyleciały nad miasto obłoki,

Przyleciały z daleka, ze światu,

Noc to była cicha, bez księżyca,

W gwiazdy siana z miedzi i szkarłatu;

Gwiazd milionem wiecił strop wysoki

I noc była cicha, sinolica,

Gdy nad miastem zawisły obłoki.

Przyleciały z daleka, z okolic

Pustych, śniegiem zasnutych ponuro,

Gdzie się jodły kołysały stare

I szumiały pieśń smutną, ponurą:

Przyleciały sponad górskich holic,

Gdzie skał cienie pną się w ciemną marę

I mróz ścina twarz ciemną okolic.

Przyleciały na wietrze i w górze

Ponad miastem zawisły na wzlotach;

Zatrzymały się sine, olbrzymie,

Poszarpane jeszcze na gór szczytach;

Gwiazd zakryły rdzawe mętne róże,

Bo tej nocy, jakby zwiędłe w dymie,

Gwiazdy lśniły zasępione w górze.

I patrzały na miasto na dole – –

Ha! jak wzdęły się, wzgięły jak blachy

Od płomieni wrejących szalone;

Jak zranione węże, ponad dachy

Tak się wzgięły z fosforem na czole,

Żółtym światłem gniewu napojone,

Gdy spojrzały na miasto na dole.

Jak się wzdęły okropnie obłoki!

W padół patrzą, w brud, w otchłanie bólu,

W poszarpane serca, trzewia, dusze;

Jak się wzdęły, jak kurzawa w polu,

Kiedy wicher podbije ich boki,

W wir pochwyci, skłębi w zawierusze – –

Tak się wzdęły na niebie obłoki.

Cała chmura dusz potratowanych!

Całe krocie zmiażdżonych obuchem!

Przerobionych z błaznów kroć rycerzy!

Źrebce rączym zmuszone iść ruchem!

Cała chmura dusz nędzą pijanych!

O! kędyż się w górskich szczytów śnieży

Biel, daleko od dusz stratowanych!…

Nisko, w bagno, w otchłań dusz, w mokradła

Wzrok snuć muszą obłoki z wysoka,

W butwielinę strawioną i zgniłą;

Galaretą kleju jest powłoka,

Pod powłoką zbutwiałość przepadła,

Wszystko w sobie się zgryzło, strawiło,

Dusze spadły w niziny, w mokradła.

Ponad nimi z jękiem, krzykiem, zgrzytem,

Z szumem krwawych piór ich własne skrzydła

Jaki straszny, dziki, rozpaczliwy

Tan zawodzą, skrwawione skrzydła

Z kości od bark odciętych skowytwem;

Niespojone juz więcej ogniwy

Żył z ramieniem – toczą wir ze zgrzytem.

Nędzna rzesza! Do śmiechu gotowa,

Do szyderstwa na widok okrętów,

Przyrosnięta stopami do piasku;

Nędzna rzesza, w mózgu bez tętentów,

Które budzi bezmierność stepowa,

W oczach bez skał olodzonych blasku,

Nędzna rzesza – – do śmiechu gotowa…

Bruk znający i asfalt kramarze!

Wędrownicy przez kupieckie hale!

Pełni w sobie tej mądrości życia,

Jaką kelner pojmie w karnawale;

Mądre, sprytne, szlifowane twarze,

Myte wodą „filtrową do picia”,

Czelne z wiedzy na handel kramarze!

Ich na „kawał” nie wezma niebiosy!

Cóż widzicie nad głowami w górze?

Rozpostarte, pierzaste obłoki?

Nie wam świecą gwiazd złociste róże,

Nie wam strop się kołysa wysoki

W gwiazd muzyce – – jak psy przez obróżę

Poglądacie w górę na niebiosy!

Lecz spokojni bądźcie – macie swoje,

Za was duszą mówiące poety,

Spiewajace wam to, co wam trzeba;

Macie natchnień, porywów falsety,

Krwi z karminu, łez z flakonu zdroje;

Do waszego kramarskiego nieba

Zwracające wam wzrok wieszcze swoje!

O wysokie! O lotne obłoki!

O z daleka płynące na wietrze!

Jakze z cichej lecicie krainy!

Lecz w was światło, jak iskra w saletrze!

Lecz lecicie przez błękit wysoki,

Jakby opiór w was pędził, z głębiny

Wyzionięty pieczary, obłoki!…


1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (1 votes, average: 5,00 out of 5)

Wiersz Obłoki nad miastem - Kazimierz Przerwa-Tetmajer